Tak sobie myślę, że ostatnia niedziela marca była pewnie jednym z najszczęśliwszych – jeżeli nie najszczęśliwszym dniem w prezesowskiej karierze Jerzego Kanclerza. Zdarzają się (mnie niestety niezbyt często) dni, w których, niczym u mitologicznego Midasa, wszystko, czego się dotknie, zamienia się w złoto. I mam nieodparte wrażenie, że niedziela 30 marca była dla właściciela i prezesa żużlowej Polonii Bydgoszcz takim właśnie dniem. Udało mu się absolutnie wszystko – zorganizował świetną, bardzo mocno obsadzoną i stojącą na niezłym sportowym poziomie imprezę – XXXVI Kryterium Asów Polskich Lig Żużlowych. Jego (czyli bydgoskiej Polonii) zawodnicy zajęli w turnieju czołowe lokaty, co potwierdza, że Kanclerzowa koncepcja budowania zespołu na nadchodzące rozgrywki II ligi (wiem, wiem, to formalnie Metalkas 2 Ekstraliga, ale jeśli do „Poloneza” przykleimy znaczek „Ferrari”, to nadal będzie tylko „Polonez”) była ze wszech miar słuszna. Na stadionie dopisała pogoda, nie zawiedli też kibice, których – tak wielu – na stadionie przy Sportowej 2 dawno nie widziałem. Jednym słowem – sukces na całej linii. Wiem, to efekt pracy zespołowej, a Prezes jest tylko „primus inter pares” wśród tych, którzy na ten sukces ciężko pracowali. Jednak trudno nie docenić osobistego wkładu sternika klubu, który spokojną, pozytywistyczną (a może nawet benedyktyńską) wręcz pracą, stara się przywrócić bydgoską Polonię na żużlowe szczyty. I właśnie ten rozsądny spokój Prezesa jest jedną z najważniejszych i najskuteczniejszych strategii w zarządzaniu klubem.
Z żużlem rozwiodłem się już ładnych parę lat temu. Ze ślepej miłości i uwielbienia pozostała jedynie szorstka przyjaźń i życzliwe zainteresowanie zewnętrznego obserwatora. Dlatego jako outsider – mam wrażenie obiektywnie – mogę recenzować poczynania prezesa i klubu. I nie kryję, że ten pozytywistyczny wątek w budowaniu drużyny cholernie mi imponuje. Bo można było próbować inaczej – tak po „żużlowemu”. Z chwilą nabycia klubu można było podpisywać kosmiczne kontrakty z najlepszymi, nie patrząc na możliwości finansowe, awansować za wszelka cenę, w myśl starej polskiej maksymy – jakoś to będzie. Kosmiczne kontrakty pospłaca się później (może w jakichś ratach), z tymi niecierpliwymi pójdzie się do sądu, a w najgorszym razie ogłosi się upadłość jednego podmiotu i powoła nowy, który ze zobowiązaniami starego nie ma rzecz jasna nic wspólnego. Wystarczy spojrzeć na kondycję polskich klubów żużlowych, by skonstatować, że to normalna – by nie powiedzieć wręcz powszechna – praktyka. Ale nie w Bydgoszczy. Tu nie mierzy się siły na zamiary, ale zamiar podług sił (swoją droga warto zastanowić się, jak często ta Mickiewiczowa maksyma jest opacznie rozumiana). I choć kibice oczekują, żądają wręcz szybkich i spektakularnych efektów, obarczając prezesa winą za ich brak; w swoim wzmożeniu, obrzucając Kanclerza na internetowych forach przeróżnymi inwektywami i wylewając nań całkiem spore wiaderka pomyj – to ten Prezes, jak w piosence Młynarskiego, po prostu… robi swoje. Przede wszystkim konsekwentnie odbudowuje w bydgoskim klubie szkolenie młodych zawodników. Współpraca z BTŻ, gdzie pod okiem wybitnego fachowca (notabene pracującego też w ŻKS Polonii) Jacka Woźniaka, młodzi ludzie uczą się ścigania na motocyklu, sprawia, że takie nazwiska jak Przyjemski, Pawełczak, Mudło czy debiutujący właśnie w „dorosłych” rozgrywkach Maroszek, budzą szacunek i podziw całej żużlowej Polski. Niektórzy z wymienionych już stanowią (jak choćby Mistrz Świata Juniorów Wiktor Przyjemski) bądź niebawem stanowić będą o sile polskiego żużla w ogóle. Inna kwestia to perspektywa, w której być może o sile bydgoskiej drużyny stanowić będą jej wychowankowie, co zresztą powoli staje się faktem. A więc powrót do żużlowych korzeni; sytuacja, o której wielu kibiców – a zapewne i sam Prezes marzyli.
Kolejna sprawa to infrastruktura. Stadion powoli zmienia swoje oblicze. Pamiętajmy – stadion jest własnością miasta i wszelkie inwestycje na nim odbywają się z miejskiej kasy. Tu można jedynie prosić, namawiać, lobbować… No i działania te przynoszą widoczne skutki. Nowa trybuna, remont zaplecza i parkingu, zaawansowane prace przy nowym oświetleniu. Kibice pieklą się, że można by szybciej, bo komfort oglądania zawodów z trybun na łukach jest żaden. Miasto postanowiło jednak inwestować w stadion w swoim tempie i można jedynie mieć nadzieję, że przyszłe (oby) sportowe sukcesy drużyny to tempo przyspieszą. A jeśli o inwestycjach mowa – prawdziwą burzę wywołały pojawiające się jeszcze przed Kryterium Asów informacje, jakoby zakończona tuż przed turniejem przebudowa toru (związana m.in. z budową odwodnienia liniowego) została kolokwialnie mówiąc „spaprana”, a tor nie dość, że stał się niebezpieczny, to wręcz nie nadaje się do użytku. Pomijając wątpliwą wiarygodność tych enuncjacji (to temat na osobny felieton), sprawa rozgrzewała środowisko żużlowe przez ładnych kilka dni. Wprawdzie Prezes uspokajał, że wszystko zrobione zostało jak należy, tor jest bezpieczny i zdatny do użytku, wciąż pojawiały się jednak newsy (fake newsy?), że to tylko zasłona dymna, a klub z Bydgoszczy może nawet stracić licencję na tor. No i przyszło Kryterium, tor okazał się świetnie przygotowany, a zawody przebiegły w BARDZO bezpieczny sposób (o ile pamiętam: zaledwie dwa – niegroźne – upadki, żaden nie spowodowany stanem toru). Fajnie byłoby teraz zobaczyć, jak ci żądni sensacji goście, uparcie szukający taniej sensacji, połykają własne języki – bo tak kiedyś mawiano o łgarzach przyłapanych na kłamstwie. Naturalnie, to o językach to tylko figura stylistyczna, autorom tych bzdur życzę jak najlepiej, pod rozwagę poddaję im jednak cytat z byłego Prezydenta RP – ..”nie idźcie tą drogą..” A w Bydgoszczy? Cóż, w Bydgoszczy żużlowa karawana po prostu idzie dalej.
Jerzy Kamiński
PS: Młodszym czytelnikom, którym tradycyjne formy korespondencji – czyli listy – są obce, wyjaśniam, że ten skrót oznacza postscriptum, czyli ”dopisek do listu, artykułu itp., umieszczony na końcu, po podpisie autora”
Przeczytałem ten felieton i zauważyłem, że wyszła mi tutaj niemal hagiografia świętego Jerzego. Cóż, nie ukrywam prywatnej sympatii dla Prezesa i swojego podziwu dla sposobu, w jaki prowadzi klub. Szczerze mu w tym kibicuję i życzę, żeby swoje ambitne plany zrealizował. Wiem, że (z nieznanych mi powodów) dużo chętniej czytywane są teksty o przekrętach, zbrodniach, zdradach i wszelkiej maści innych bezeceństwach. Pomyślałem jednak, że w otaczającej nas ponurości, taki pozytywny przykład po prostu poprawi nam humor. I jeszcze jedna konstatacja, która przyszła mi do głowy już naprawdę na zakończenie. W kultowym „Chłopaki nie płaczą” Olafa Lubaszenki, niejaki Laska, zapytany o życiowe plany, mówi: „Musisz odpowiedzieć sobie na jedno zaje***** ale to zaje***** ważne pytanie: Co chcę w życiu robić? A potem zacznij to robić”. Mam wrażenie, że Jerzy Kanclerz już kiedyś zadał sobie to pytanie.
JK