Już nie mogę słuchać, że choć przedwyborcza kampania prezydencka oficjalnie ruszy w styczniu, to naprawdę trwa w najlepsze. Ta konfederacka podobno nawet od sierpnia! Jeśli to prawda, jakaś taka cicha jest, bo szerzej niezauważalna. W przeciwieństwie do kampanii Rafała Trzaskowskiego i Szymona Hołowni, które swoje uroczyste inauguracje miały w minioną sobotę. Zatem, jakby w kalendarz nie patrzeć, na miesiąc przed oficjalnym startem przedwyborczych zmagań. I po co to komu? Po co ludziom w głowach mieszać? Po co gęby strzępić powołując do życia nowe byty w postaci prekampanii? Nie lepiej uchwalić prawo, które nie będzie z zadyszką goniło rzeczywistość, tylko stanie się jej niepodważalnym fundamentem?
Jednak jest w nas najwyraźniej słabość do tasiemcowych seriali, które nudzą i wkurzają, ale trwają… Wszystkie mają wspólny mianownik, bo mówią o tym, jak to życie przerosło kabaret. Również ten sejmowy. O co chodzi? Ostatnio choćby o immunitety: uchylić, nie uchylić? – oto jest pytanie. Iście Hamletowskie, co od razu wskazuje na marszałka Hołownię, któremu często przypisuje się hamletyzowanie właśnie. W każdym razie wahanie, będące wynikiem dogłębnego rozkminiania, czy, jak kto woli, dzielenia włosa na czworo. Z tego srogiego namysłu wyszło liderowi Polski 2050, że Jarosław Kaczyński może niszczyć tabliczkę z wieńca składanego w miesięcznice tragedii pod Smoleńskiem pod pomnikiem jej ofiar, ale już okładać pięściami tego, co składa (tj. Zbigniewa Komosę) nawet prezesowi PiS nie wolno!
Pamiętam rymowankę z dzieciństwa… Jak to leciało? „Kto oddaje i zabiera, ten się w piekle poniewiera!” Jakoś tak. A że mózg płata nam różne figle, wspomnienie to nawiedziło mnie właśnie przy okazji sejmowych dywagacji: uchylić, nie uchylić. Ot, taka sobie niewinna asocjacja… Fakty bowiem są takie: posłowi Kaczyńskiemu wybaczono wspaniałomyślnie zamach na tabliczkę, co uratowało go przed utratą immunitetu, ale za chwilę mu go odebrano z powodu rękoczynów, których się dopuścił. To, że PiS lokuje swego prezesa ponad prawem, nikogo nie dziwi. Jednak, że obywatelowi Kaczyńskiemu wolno więcej, niż każdemu innemu rodakowi uznało również wielu posłów nie tylko Konfederacji, ale też Trzeciej Drogi. Tymczasem ja znów mam skojarzenia, tym razem ze słynnym już tekstem Kazika: „Twój ból jest lepszy, niż mój”.
Swoją drogą, myślę, że warto przyswoić sobie sens tych słów, bo aż do wyborów prezydenckich będziemy poddawani aksjologicznej presji. Nieustannemu wartościowaniu, ciągłemu ocenianiu: który kandydat ma bardziej upaprane CV, z kim będziemy czuli się bezpieczniej, czyj pomysł na Polskę jest lepszy, pod rządami którego prezydenta będzie się nam żyło dostatniej, itp., itd. Przedsmak dają już pierwsze dni owej, jako się rzekło, prekampanii. Litościwie pominę żenujące targi, który z kandydatów jest bardziej niezależny, podczas gdy wszyscy są uzależnieni od polityki! I silny, jak tur (dygał powodzianom lodówkę: waga 60 – 150 kg) Nawrocki, i zasłuchany w siebie złotousty Hołownia, i starający się, by gospodarny samorządowiec przykrył wizerunek salonowego inteligenta, Trzaskowski. Żaden nie jest niezależny, natomiast każdy – obywatelski. W tym sensie i tylko w tym, że to obywatele wyniosą go pod belwederskie kandelabry.
Niby „pilnowanie żyrandola” funkcjonuje w społecznej świadomości jako prześmiewczy symbol prezydenckiego nicnierobienia, jednak sam status „pierwszego obywatela RP” jest dla wielu pociągający. Na tyle, że sięgnięcie poń staje się celem uświęcającym stosowane środki. Czeka więc nas ostra wojna podjazdowa, wobec której zaczepki polityków konkurujących ze sobą w platformerskich prawyborach jawią się niczym dziecinne igraszki. A tak na marginesie: zaimponowała mi postawa Radosława Sikorskiego, który powściągnął swoje ego, pogratulował wygranej Trzaskowskiemu, głosujących na niego zobligował do poparcia prezydenta Warszawy, a w ramach demokratycznej edukacji jego syn – Aleksander zasilił sztab Trzaskowskiego. Brawo! Chcę wierzyć, że to dobrze wróży przyszłej współpracy prezydenta (Polski!) z ministrem spraw zagranicznych. Symptomatyczne, że w czasie, gdy Rafał Trzaskowski brylował na konwencji otwierającej ( ?) z przytupem kampanię, Sikorski na forum OBWE łajał swego rosyjskiego odpowiednika, Putinowskiego zausznika – Siergieja Ławrowa…
Tandem Trzaskowski – Sikorski jest niezły, ale ważniejsze, jak panowie poczują się w tercecie z premierem Tuskiem. Nawet jeśli nie są, jak przysłowiowi „trzej przyjaciele z boiska”, to niedopuszczenie, by PiSowska stugłowa hydra podniosła nawet jeden łeb powinno wystarczyć za lepiszcze. Musi, bo choć wyjęty z IPNowskiego kapelusza Karol Nawrocki zrazu był szerzej nieznany, teraz sondaże pokazują, że jego szanse zwyżkują, Trzaskowskiemu poparcie spadło, a Hołownia zepchnął z pudła Mentzena. Ta ostatnia zamiana miejsc cieszy, ale już znacznie mniej, że Trzaskowskiemu spada, a Nawrockiemu rośnie. Choć powinnam wiedzieć, że naród woli strongmana od poligloty, nawet jeśli za ciężarowcem ciągną się kompromitujące znajomości. Ale swój chłop jest, się nie wywyższa i serce ma na dłoni, bo tych zakapiorów to on przecież na dobrą drogę sprowadzał, znaczy – resocjalizował. Ci od Tuska i Trzaskowskiego tylko by ludzi do kryminału wsadzali. Czy zdrowy, czy chory – niech siedzi, nawet na leżąco!
Aż chce się krzyknąć: rodacy, opamiętajcie się! Niestety, jest to wołanie na puszczy. Mamy jeszcze pół roku, by ten głos dotarł do niezdecydowanych, ale musi nieść z sobą komunikat wagi ciężkiej.
PS. Ponieważ sytuacja jest dynamiczna, dodam tylko, że na pewno nie chodzi o newsa, jak to wice Ziobrę trzeba poszukiwać za pomocą listu gończego. O tempora, o mores!