Stało się, Ameryka wybrała i 47. prezydentem Stanów Zjednoczonych będzie Donald Trump. Eksperci twierdzą, że lepiej potrafił się wczuć w nastroje rodaków, odczytać ich potrzeby. Obiecując powrót „Great America”, za zboczenie kraju z drogi do potęgi oskarżał obecny mainstream. Dodajmy – demokratyczny. To i tak nie zmienia faktu, że jest swoistym paradoksem, gdy z bogaczem i byłym lokatorem Białego Domu, który za wszelką cenę chce wygumkować swą przynależność do owego mainstreamu utożsamia się tzw. przeciętny Amerykanin. Nie przeszkadzają mu nawet ciążące na Trumpie wyroki!
Swoją drogą, dziwny to kraj, gdzie przestępca może kandydować na urząd prezydenta. Co więcej – wygrać! Jednak, gdy podzieliłam się tą uwagą z Przyjacielem od Politykowania (PoP), ten wylał na mnie kubeł zimnej wody, przypominając o uzurpatorach w kluczowych dla polskiego wymiaru sprawiedliwości instytucjach, jak Trybunał Konstytucyjny i Sąd Najwyższy. Ale i o skazanych prawomocnym wyrokiem europosłach, czy o gromowładnym „szeryfie”, który okazuje się być „miękiszonem”. Ma więc PoP argumenty, a swoistą wisienką na torcie jest ocena działalności twórcy religii smoleńskiej. Jak bardzo zatrutą mówią (niezależnie!) dwa raporty: MON i niepolitycznego zespołu ekspertów. I co? Ano, nic! Poseł Macierewicz nadal hula w sejmie, oskarżając, tradycyjnie już, Donalda Tuska o całe zło tego świata.
I tak, niepostrzeżenie, wyłonił mi się w tekście drugi Donald! Stąd już tylko krok, by uzmysłowić sobie, że przyszło nam – Polakom żyć między dwoma Donaldami T., jakkolwiek głupio to nie brzmi. Wprawdzie zestawienie obu polityków jest rodem z kosmosu, ale takie jest nasze „tu i teraz”, tak zapisuje się karta dziejów najnowszych. Z uwarunkowaniami geopolitycznymi, które po napaści Rosji na Ukrainę uczyniły nasz sojusz ze Stanami Zjednoczonymi wprost polską racją stanu. A fakt, że będąc wschodnią flanką NATO, staliśmy się państwem przyfrontowym – nakłada nowe zobowiązania na wszystkie kraje członkowskie, ze szczególnym uwzględnieniem USA, jako głównej siły paktu północnoatlantyckiego.
Rozumiał to doskonale, może i zmęczony, ale wytrawny polityk, prezydent Biden. Szkopuł w tym, że wkrótce u amerykańskiego steru zastąpi go Donald Trump… Niby polityk znany światu, wszak zasiadał już w gabinecie owalnym, tymczasem najczęściej używanym przez ten sam świat określeniem prezydenta elekta jest przymiotnik „nieprzewidywalny”. Optymiści twierdzą, że wszystko zależy od tego na kogo Trump postawi dobierając sobie doradców. Tyle, że poprzednia kadencja wyraźnie pokazała, jak bywa odporny na dobre rady, gdy nie są po jego myśli. Zasadnicze pytanie więc brzmi: czy jest ktoś, kto będzie umiał trafić za Trumpowym rozumowaniem?
Z perspektywy kraju rządzonego też przez Donalda T. (sic!) kluczowa będzie postawa nowego amerykańskiego prezydenta w sprawie wojny Rosji z Ukrainą. Z jednej strony mamy bowiem mało poważne zapewnienia, że problem zostanie rozwiązany w ciągu doby. Z drugiej – narrację wiceprezydenta, w myśl której Stany będą dążyły do rozejmu kosztem przyznania Rosji tej części Ukrainy, która dziś jest łupem najeźdźcy, co raczej jest pomysłem nieakceptowalnym dla strony ukraińskiej. Zatem nadal wiemy, że nic nie wiemy, a gdy do tego dodać buńczuczne zapowiedzi Trumpa o wyjściu z NATO, perspektywa bezpieczeństwa Polski nie rysuje się różowo.
Osobiście za wielce prawdopodobne uważam, że premier Donald Tusk – cytując klasyka – gratulował Trumpowi wygranej, ale się nie cieszył. Za to, niczym prawdziwy mąż stanu, twardo mówił o nowych wyzwaniach stojących przed Europą, która musi przestać oglądać się na parasol ochronny „made in USA” i dążyć do samowystarczalności obronnej. Zmiana europejskich wektorów leży przede wszystkim w interesie kraju przyfrontowego, jakim jest Polska i od ofensywy dyplomatycznej premiera oraz ministra Radosława Sikorskiego w dużej mierze będzie zależeć jej powodzenie. Przy tym, wyjątkowo, można tu liczyć na współpracę z prezydentem Dudą, bo ten nigdy nie ukrywał wyjątkowej sympatii do Donalda z Ameryki. Teraz szykuje się do podróży za ocean i miejmy nadzieję, że nie tylko po to, aby pogratulować przyjacielowi…
Gdy uzmysławiam sobie, jakie znaczenie dla Polski ma wybór Trumpa na prezydenta, abstrahuję od spektaklu posłów PiS. Wyglądało, że z ulgą wyzwolili się z pancerza herosa, co to przed nikim klękać nie będzie, by przyjąć czołobitną postawę skandując imię i nazwisko amerykańskiego prezydenta elekta. Żenada! Moją uwagę za to przykuł inny „amerykański incydent” z sejmowych korytarzy. Bo też dawno nie widziałam takiej satysfakcji na twarzy ludowca, posła Sawickiego – głównego „hamulcowego” dla progresywnych projektów koalicji rządowej. Krytykowali go sami swoi, a pomoc nadeszła zza oceanu! Poseł PSL ze swadą rozprawiał, że aborcja na sztandarach nie daje wygranej, czego boleśnie doświadczyła Kamala Harris. – Gospodarka, głupcze! – przywołał hasło zwycięskiej kampanii Billa Clintona z 1992 roku i podkreślił, że Trump triumfuje, bo odrobił tę lekcję. Przemówił do portfeli wyborców, lekceważąc prawa kobiet.
Strach pomyśleć, jak taka polityka wróży Polkom! Tym bardziej, że nie tak dawno sam Donald Tusk złożył broń przyznając, że w sejmie nie ma większości dla spełnienia obietnic danych wyborczyniom. Ale hola, hola panowie! Nie zapędzajcie się za bardzo w tym odpuszczaniu, bowiem Polki już nie raz dowiodły, że nie przypominają Amerykanek, które w większości poparły kandydaturę mizogina Trumpa. W kraju nad Wisłą to posłowie muszą dorosnąć do poziomu świadomości kobiet. One znają swoje prawa i nie zawahają się ich użyć. Brzmi, jak groźba? I dobrze!