Woda to życie, ale jednocześnie niszczycielski żywioł. A człowiek, w swoim zadufaniu, często nawet nieświadom tego dualizmu, od zawsze pragnął go ujarzmić. Skierować w wytyczone przez siebie koryto, by czerpać z jego życiodajnej mocy. Bez umiaru i cienia refleksji. Że taka postawa się kiedyś zemści, a woda wtargnie do ludzkich domostw porywając z bezlitosnym nurtem naszą przeszłość. Sprawi, że po kataklizmie nic już nie będzie takie samo. Wedrze się wszędzie, odciskając swój złowróżbny ślad nie tylko na podmytych murach domów, ale i w umysłach ludzi.
Wprawdzie nie da się tego porównać z traumą bezpośrednich ofiar wielkiej wody, ale w jakimś sensie wszyscy czujemy się dotknięci skutkami powodzi. Już samo to, że znaleźliśmy się w epicentrum chaosu informacyjnego, że jesteśmy bombardowani wstrząsającymi obrazami bezradności człowieka wobec siły żywiołu uruchamia w nas falę empatii, która karze nie tylko współczuć powodzianom, a przede wszystkim im pomóc. Jak kto może i na ile może. Wszak pospolite ruszenie to taka nasza polska specjalność!
Dobrze, że towarzyszące kataklizmom od zawsze szabrownictwo i chęć wzbogacenia się kosztem cudzego nieszczęścia ma charakter, że tak powiem, bardziej umiędzynarodowiony. Zatem niewolni od tych przywar są także nasi rodacy, którzy widząc powyrywane z korzeniami drzewa, domy pozbawione ścian i zatopione samochody, potrafią na chłodno kalkulować ile można na tym zarobić. I organizują fałszywą zbiórkę pieniędzy… Obrzydliwość!!! Ale o tym, że „dziwny jest ten świat” śpiewał już mistrz Niemen, ryzykując przy tym pogląd, że jednak „dobrych ludzi jest więcej”.
Miał rację. Nie ma osoby, która doświadczywszy złej mocy żywiołu, niemal na jednym tchu by nie mówiła ze wzruszeniem o dobrych sercach setek obcych ludzi. O ich spontanicznej, trudnej do przecenienia pomocy, gdy wolontariusze ramię w ramię z powodzianami usuwali wszechobecne błocko, skrobali ściany i sprzątali, sprzątali, sprzątali… Bo to, że na larum powodziowe błyskawicznie reagują służby mundurowe już się chyba przyzwyczailiśmy. Dla mnie super bohaterami w czasach ekstremalnych zjawisk klimatycznych są bezapelacyjnie strażacy i choć w walce z żywiołem powodzi wspomagani byli przez wojsko, policję i terytorialsów, to i tak byli numerem 1!
O dziwo, również politycy doceniali pracę służb, dziękując im zgodnym chórem. Szczęśliwie obyło się też bez obstrukcji przy procedowaniu specustawy powodziowej, która błyskawicznie przeszła przez sejm i senat, co przypieczętował bezzwłocznym podpisem pan prezydent. A przecież nie zanosiło się, że pójdzie tak gładko. Więcej – parlamentarną debatę zdominował temat odpowiedzialności premiera za … ulewne deszcze, wezbrane rzeki, przesiąkające wały, zerwane mosty, za nieokiełznany nurt wody niszczącej wszystko na swej drodze. Wina Tuska nadal krąży w orbicie PiSowskiej narracji, która tłumaczy wszystko, również własne grzechy. I nieodmiennie stanowi oręż do walki z tymi, którzy ukrócili czas „dobrej zmiany”. Tym razem Tusk „wiedział, ale nie powiedział”, że idzie wielka woda. Nie ostrzegł rodaków, a mógł.
Nic to, że minister Siemoniak raz i drugi przedstawiał dokładny harmonogram działań, zatrute ziarno padło na podatny grunt. Zresztą zawsze można zrobić to czy tamto lepiej, zadziałać sprawniej. Premier postawił na robotę z otwartą przyłbicą i każdy mógł się poczuć uczestnikiem narad sztabu kryzysowego. Ale i taka transparentność nie wszystkim była w smak. Sama miałam mieszane uczucia. Do chwili, gdy przypadkowo trafiłam na bezprecedensowe, bo też w części otwarte, obrady rządu.
Ja tym ludziom uwierzyłam! I nie tylko dlatego, że świeżutki europoseł Marcin Kierwiński porzucił brukselskie apanaże dla koordynowania pomocy świadczonej powodzianom przez państwo. Chociaż przy pazerności poprzedniej ekipy, w tym pewnego europosła, który zimą dojeżdżał do europarlamentu kabrioletem, taka postawa może zastanawiać… Ale przekonał mnie pan premier wycofaniem się z walki z bobrami podgryzającymi wały przeciwpowodziowe, które teraz mają mieć taką konstrukcję, że prędzej sobie ten i ów zęby na nich połamie. – Będzie dobrze, panie bobrze – rzekł pojednawczo Donald Tusk, a ja przyjęłam to za dobrą monetę. Bo oto rząd pochylił się nad bobrami, to nie może nie zaopiekować się powodzianami. Proste? Proste! Nawet jeśli nieco naiwne.