16.9 C
Bydgoszcz
wtorek, 10 września, 2024
spot_imgspot_imgspot_imgspot_img

JULO RAFELD: Z cyklu: „Ja tego nie rozumiem…”(1)

Ja tego nie rozumiem…

Przy czym nie chodzi o to, czego nikt nie potrafi zrozumieć, ale tylko o moje własne problemy ze zrozumieniem pewnych zjawisk. Mimo że IQ u mnie w porządku, to martwi mnie, że czasami nie daję rady. Takim impulsem do spisania rozterek była…

reklama zmywarki

pewnej znanej firmy. Nie dotyczy mnie bezpośrednio, bo takowej nie używam, natomiast odruchowo zareagował mój inżynierski umysł. No nie zrozumiałem jak można dzięki tej maszynce oszczędzać do osiemdziesięciu litrów wody, skoro w ogóle zmywarki zużywają średnio około dziesięciu litrów. Chyba że się kto uprze i stwierdzi, że wszystko się zgadza, bo dziesięć mieści się w reklamowanym zakresie do osiemdziesięciu, właśnie dzięki temu magicznemu słówku „do”. Ten chwyt stosują zresztą i inni reklamodawcy, np. coś jest do pięciu razy lepsze niż zwykłe coś…

I jakoś po tym wstępie dotarło do mnie, że jak się lepiej rozejrzeć, to powodów do zdziwienia jest więcej, praktycznie na każdym kroku. Na przykład… Skończyła mi się

terminowa lokata

w popularnym banku, chcę ją przedłużyć, ale się nie da, bo te same korzystne warunki dostępne są tylko dla tzw. nowych środków. Pani mi doradza, żeby pieniążki wypłacić i za kilka dni ponownie wpłacić – nabiorą wtedy tej wymaganej „nowości” . Cóż, ja tej naszej bankowości nie rozumiem. Ba, z czasem dociera do mnie, że nie rozumiem też zasad wielu innych branż. Choćby tych, którymi kieruje się

służba zdrowia.

Podczas niedawnej wizyty u (kolejnego) lekarza specjalisty, ten zupełnie nieoczekiwanie tak reaguje na moje zmartwienie, czyli podwyższone ciśnienie krwi i przepisane mi na nie lekarstwo: „Odstaw je pan, jest zupełnie niepotrzebne. Powinien pan być zadowolony. Przecież przy wyższym ciśnieniu krew szybciej krąży, przez co dostarcza więcej tlenu do pańskiego serca i głowy – same korzyści. Choćby dlatego, że zmniejsza skłonność do powstania skrzepliny”. No i, kurczę, przestałem rozumieć jak to jest z tym nadciśnieniem. Przypomniało mi się wtedy inne lekarstwo,, którego instrukcja wyraźnie zakazuje używania go wraz z innym lekiem, o którym lekarz wie, że biorę. Nie rozumiem jak mógł to zignorować. Kiedyś, jak jakiś frajer, uwierzyłem telewizyjnej reklamie, żeby w razie wątpliwości, zwrócić się o poradę na przykład do farmaceuty. Okej, więc gdy czytam w pewnej instrukcji dwa dokładnie sprzeczne ze sobą sposoby przyjmowania leku, pytam i otrzymuję od dwóch farmaceutów poradę: „napisz pan do producenta”. Idzie to zrozumieć? Przecież o czymś takim człowiek dowiaduje się dopiero po zakupie, a zwrotu leku dokonać nie można. Idźmy dalej. Z czystej ciekawości, zapłacę temu, kto mi rozsądnie wytłumaczy następującą ciekawostkę: refundowana przez NFZ operacja usunięcia zaćmy dostępna jest w Polsce tylko pod warunkiem zastosowania (wszczepienia) podstawowej wersji sztucznej soczewki. A jest przecież wiele rodzajów lepszych soczewek. Oczywiście również dużo droższych. Wydaje się, że nic prostszego jak zrobić dopłatę i…

I tu się zaczyna cyrk.

Dopłata i zastosowanie innej, lepszej soczewki automatycznie pozbawia możliwości refundacji operacji przez Fundusz. Twój wybór to wykonanie operacji w kraju całkowicie prywatnie (za grube tysiące), albo wizyta w Czeskim Cieszynie. Tam, dosłownie pięćset metrów od granicy, filia polskiej prywatnej firmy umożliwia wykonanie operacji z użyciem każdej innej (dopłaconej) soczewki, bez utraty dofinansowania ze strony NFZ. Cud? Na cudach się nie znam i pewnie dlatego znowu czegoś nie rozumiem. Ale kończąc już z branżą – nie tylko ja, ale chyba tym razem nikt nie zrozumie, dlaczego wezwani z erką ratownicy, bywają napadani, bici, opluwani przez tych, którym przyjechali pomóc. Koniec świata, jak mawiał Pawlak do Kargula.

Ktoś mądry powiedział, a nawet operowo zaśpiewał „La donna e mobile”, czyli że

kobieta zmienną jest.

Wiem, ale zrozumieć dlaczego – ni hu-hu. Zwłaszcza po olimpijskim ćwierćfinałowym meczu Igi Świątek. Pierwszego seta wygrywa z Amerykanką w cuglach, jakby grała z amatorką. Drugi set – dokładnie odwrotnie, plama na całego, wręcz denerwująca katastrofa. Trzeci i decydujący set – znowu rewelacja, Iga w półfinale, bez najmniejszego problemu. Ten sam kort, ta sama przeciwniczka, ta sama rakieta, no ja tego nie rozumiem. Zwłaszcza, że dzień później walka o finał i kolejna przegrana, i to w kompromitujący sposób. Koniec huśtawki? Gdzie tam! Brązowy medal wygrany znowu w niecałą godzinkę. Jak powiadają – małe piwo przed śniadaniem. Iga-beksa, ryczy po przegranej, ryczy po wygranej… Kocham ją, jak my wszyscy, ale kto to pojmie?

Nie będę udawał, że rozumiem, skąd się bierze popularność niektórych powiedzeń, powstałych zapewne w umysłach lepszych od mojego. No bo jak to – „pies jest najlepszym/najwierniejszym przyjacielem człowieka”, a zarazem równie często spotykane jest powiedzenie

łżesz jak ten pies”?

Albo… Uczyli mnie, by nie ulegać pozorom. Okej, zgadzam się, że „nie szata zdobi człowieka”, ale jednocześnie też mi pasuje, że „jak cię widzą, tak cię piszą”? No i może coś z branży mi bliskiej, literackiej. Czytając ostatni numer pewnego literackiego miesięcznika coraz wolniej brnę przez zamieszczone teksty, aż pojawia się perełka, która każe mi kompletnie zwątpić w moje możliwości poznawcze. Nie żartuję, takie oto napotkałem zdanie (dla formalności – cytuję):

Interakcyjność interferencji

na interdyscyplinarność interioryzacji może tworzyć transcendentny, acz nie transparentny obraz świata, a translokacja bytów i sensów jest przeciwieństwem statyczności”. Cóż, znowu wypada mi się przyznać, że ja czegoś takiego nie rozumiem. Ale może to akurat nie wina autora, lecz moja, gościa po zwykłym inżynierskim fakultecie, który szuka dziury w całym.

Jednak nie tylko ja taki mało kumaty. Jest rzecz, której inni też nie rozumieją. Widzę pismo/wezwanie z Urzędu Miejskiego (Podatki lokalne), z kilkustronicowym załącznikiem formatu A-4, do wypełnienia i złożenia w urzędzie.

O co chodzi?

Kolega sprzedał garaż, Widać czarno na białym, że Urząd wie o tym – zna datę, jego adres i ma akt notarialny. Czego chce? Żeby chociaż zapłaty podatku gruntowego – zwróciłby się koszt papieru i wysyłki pisma. Ale nie, brakuje im tylko formalnego zgłoszenia sprzedaży, pewnie żeby je po prostu odhaczyć. Amazonkę wycinają na potęgę, nie ma czym oddychać, u nas pewnie też drzew za dużo i na wszystko trzeba papieru. Ale przecież wiedzą o transakcji, bo sami ją opisali. Musi być między wydziałami jakaś straszna tajemnica państwowa. Żeby jeszcze między wydziałami, ale nie… To ciągle ten sam wydział, tylko urzędnik inny, siedzący obok… No, nie rozumiem, ale na szczęście nie tylko ja.

Na koniec mam trochę pocieszenia dla samego siebie. Widać z tymi moimi brakami zrozumienia nie jest tak całkiem źle, bo jeszcze nie spotkałem kogoś, kto by mi powiedział: chłopie, to takie proste…

JULO RAFELD

Podobne artykuły

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Pozostańmy w kontakcie

252FaniLubię
507SubskrybującySubskrybuj
- Advertisement -spot_img

Ostatnio dodane