Na czym, jak na czym, ale na piłce nożnej i na polityce zna się każdy Polak. No, może jeszcze na medycynie, takie z nas omnibusy! Chętnie stawiamy diagnozy, ferujemy wyroki, krytykujemy… Bo z perspektywy wysiedzianej kanapy łatwo strzelić gola, PiS zdelegalizować, a w szczepionkach doszukać się ukrytych czipów.
Szczęśliwie dotyczy to nie wszystkich, co z mocą podkreślam. Jednak nie z powodu politycznej poprawności, raczej z intelektualnego sprzeciwu wobec tego typu uogólnień, które, jak każda generalizacja, obarczone są błędem. Gdy już sobie to wyjaśniliśmy, mogę zejść z tonu ex cathedra i przyznać, że właśnie popadłam w konflikt z pewnym zaprzyjaźnionym Panem, a rzecz tyczyła gry naszej reprezentacji w pierwszym meczu na EURO. Wiem, wiem – przebieg eliminacji można streścić hasłem: od kompromitacji do kompromitacji. Mam świadomość, że na europejskie salony futbolowe załapaliśmy się psim swędem i to chyba ciąży na zdaniu owego zaprzyjaźnionego Pana o obecnej grze biało-czerwonej drużyny w piłkę nożną.
Zdaniu bardzo krytycznym i trochę krzywdzącym, bo w mojej ocenie kompromitacji reprezentacji w meczu z Holandią nie było. Wprawdzie przegraliśmy, ale to nasz rywal od początku był faworytem, bo jest drużyną po prostu lepszą. I gdybyśmy stanęli do walki z nim na poziomie, jaki Polska prezentowała podczas eliminacji- pogrom murowany! Tymczasem już mecze towarzyskie pod wodzą Michała Probierza dały przebłysk nadziei, że tanio skóry nie sprzedamy. Trener, ku zdumieniu znających się przecież na futbolu rodaków, eksperymentował i ryzykował wpuszczając na murawę jakichś młokosów, ale ani myślał ulec presji ogólnonarodowej krytyki.
A piłkarska młodzież pokazała niektórym rutyniarzom, że można grać z lepszym bez kompleksów. Warunkiem niezbywalnym jest jednak determinacja niesiona postawą „by chciało się chcieć”, ambicja bowiem potrafi przykryć brak doświadczenia, czy nawet niedostatki techniki. Nowicjuszy uskrzydla też duma, że grają z orłem na piersi, a gdy już dostali taką szansę, chcą ją wykorzystać. Pokazać, że postawienie na nich, to był dobry ruch. Zadaję sobie tylko pytanie, czy aby trener w meczu z Austrią nie wykazał się nadmierną „ruchliwością”? Bo namieszał w składzie okrutnie, a gdy sięgnął do ławki rezerwowych, to i wejście do gry Lewego nie stało się wartością dodaną.
Tutaj muszę się – niestety – zgodzić z moim zaprzyjaźnionym futbolowym adwersarzem, że ten mecz w wykonaniu naszej reprezentacji był do bani! Fakt, że Austriacy grali bardzo agresywnie, ale my, co, z lukru jesteśmy? Takie miałam wrażenie widząc z jaką łatwością traciliśmy piłkę, a ten i ów to chyba nawet głowę, w nasze szyki wkradł się chaos i wyszedł z tego klops. Nie chcę nikogo usprawiedliwiać, ale do utraconej nagle woli walki oraz boiskowej nieporadności swoje dołożył los, gdy grający równolegle Francuzi remisują z Holandią, co z automatu skazało Polaków na ewakuację z EURO!
Przyznaję, byłam wściekła, ale z czasem, na spokojnie znalazłam pocieszenie. Po pierwsze, naszą (mocną!) grupę sensacyjnie wygrała Austria, co odrobinę łagodzi gorycz porażki Polski 1:3, po drugie, remis z wicemistrzami świata – Francuzami w żadnym razie nie przyniósł ujmy drużynie Michała Probierza. I pewnie wielu rasowym kibicom wydam się niepoprawna, ale dostrzegłam w tym iskierkę nadziei dla reprezentacji zmuszonej teraz do ewakuacji z futbolowych salonów.
Jako się rzekło, Polak najlepiej zna się na piłce nożnej i na polityce. Polka też, a co! Nic dziwnego więc, iż oglądając mecze, nie spuszczałam oka z naszej sceny politycznej, która przeżywała ruchy tektoniczne po wyborach do europarlamentu. Że nie wspomnę o codziennych odsłonach kolejnych afer odstawionej od koryta Zjednoczonej Prawicy. Rozliczenia gonią rozliczenia, choć wielu narzeka na ich żółwie tempo. Ja raczej biadolę nad trudnym do pojęcia zjawiskiem absolutnej odporności elektoratu PiSu na skalę grabieży wspólnego majątku, na matactwa i arogancję oraz na to bezwstydne poczucie bezkarności! W rezultacie Koalicja 15 października wygrywa eurowybory ledwie o włos.
Pewnie przeszłabym nad tym do porządku dziennego, w końcu wygraliśmy, gdyby nie dopadające mnie raz po raz niepoprawne asocjacje polityczno-piłkarskie. Wszak posłowie wybrani do europarlamentu to też nasza, Polaków, reprezentacja. I, przy zachowaniu wszelkich proporcji, jęłam zastanawiać się nad jej kondycją. Może to kogoś zaskoczy, zresztą sama też byłam zaskoczona tym, do czego doprowadziły mnie te nieoczywiste porównania. Bo jeśli drużynę pod wodzą trenera Probierza, na swój użytek, nazwałam „reprezentacją – ewakuacją”, to ta (w części) do Brukseli zrymowała mi się błyskawicznie, ale bardziej pesymistycznie. Stanęło na „reprezentacji – kompromitacji”.
Wprawdzie nie należę do kibiców, którzy po największych nawet wpadkach naszych piłkarzy śpiewają „Polacy, nic się nie stało!”, to jak widać więcej wybaczam futbolistom, niż politykom. Przyczyna jest oczywista: zła gra reprezentacji w piłce nożnej może co najwyżej popsuć humor, źle prowadzona polityka zarządzania państwem na ogół ma dla jego obywateli skutki opłakane. A mogę mieć taką obawę widząc exodus polityków Koalicji 15 października do Brukseli. Pół roku zasiadania na ministerialnych stołkach tak ich zmęczyło, że postanowili zamienić je na wygodniejsze i lepiej płatne? Mam świadomość, że sytuacja międzynarodowa jest wyjątkowo trudna, co stawia przed Unią nowe wyzwania, że właśnie teraz potrzeba tam głosu rozsądku, który wybierze bezpieczny (dla Polski przede wszystkim!) kurs dla Europy wstrząsanej rozmaitymi kryzysami – od militarnego, przez migracyjny, po ekonomiczny. Ale czy np. pani Gasiuk -Pihowicz lepiej przysłuży się ojczyźnie siedząc w Brukseli? A panowie Budka, Sienkiewicz, Kierwiński, Śmiszek, Joński czy Szczerba, którzy osierocili ministerstwa i komisje śledcze? No, nie wiem…
Jednak nawet przy braku aprobaty dla owczego pędu na Brukselę, znajduję dlań wytłumaczenie. Tylko bowiem dobra, merytoryczna ekipa parlamentarzystów z Polski może przysłonić obraz totalnej kompromitacji, jaką jest reprezentacja Zjednoczonej Prawicy w europarlamencie! Bo kogóż tam widzimy? Panów Kamińskiego i Wąsika – w myśl polskiego prawa, przestępców skazanych prawomocnym wyrokiem; pana Obajtka, czyli kandydata – widmo, którego próżno było szukać podczas kampanii! Szukali wyborcy, komisja śledcza i dziennikarze, ale raczej to nie przed nimi chował się były szef Orlenu. Niechby tylko nie salwował się ucieczką kabrioletem zimową porą, czym wsławił się wybrany po raz kolejny pan Czarnecki. Jeszcze większy niepokój budzi we mnie nieprzewidywalność pana Brauna, tego od gaśnicy. Bo nie wątpię, że będzie chciał zagrać na nosie liberalnym salonom Brukseli.
Muszę przyznać – nawet w niepełnym składzie, drużyna to dość karykaturalna. Co tym bardziej skłania mnie, by cieplejszą myśl słać w stronę futbolistów, czyli reprezentacji już po ewakuacji. Tymczasem politycznie wszystko przed nami. I jeśli samo zacytowanie listy europosłów ZP już budzi zażenowanie, to obawiam się, że o kompromitacji tej reprezentacji dopiero usłyszymy.