Często zastanawiałam się, jak bym się czuła, jak odnalazła, a nade wszystko jak by wyglądał mój ogląd świata, gdybym za krynicę wiedzy wszelakiej miała wyłącznie TVPInfo. Gdyby sparafrazowany (ale nie sprofanowany!) dekalogowy zapis nakazywał „Nie będziesz miał cudzych prawd przed naszą”. Takie mroczne myśli dopadły mnie w okresie majstrowania (pamiętacie?) przez większość sejmową przy pilocie telewizyjnym.
Wówczas próba skodyfikowania upodobań polskiego telewidza nie powiodła się, ale wraz ze zbliżającym się wyborami moje obawy odżyły. Tym bardziej, że – na niespełna miesiąc przed 15 dniem października – znalazłam się w sytuacji tej połowy naszego społeczeństwa, która skazana jest na monopol informacyjny dzierżony przez telewizję zwaną dla niepoznaki „publiczną”. W ten sposób nadmorska kuracja uśmierzająca fizyczne dolegliwości nieoczekiwanie wystawiła moją skołataną głowę na ciężką próbę.
Niby nikt nie każe mi oglądać TVPInfo, ale że „ciągnie wilka do lasu”, jakoś nie potrafię abstrahować od polityki, szczególnie w tak ważnym – również dla moich losów – przedwyborczym czasie. Trochę więc pooglądałam i mam już nawet swojego faworyta. To program „Minęła dwudziesta” i choć nie potrafię wymienić nazwisk tych, którzy go prowadzą, mam nieodparte wrażenie, że pełnią rodzaj służby na rządowym żołdzie. Aby zyskać tę pewność musiałam, jak to się elegancko określa, wyjść poza swoją strefę komfortu. I wychodziłam, bywało, że daleko, jak w przypadku faceta z przyklejonym do twarzy grymasem uśmiechopodobnym. Ja ten grymas odczytałam jako wyraz pobłażania, by nie rzec – politowania, co doskonale dopełniała mowa ciała zdradzająca w jakim poważaniu ma opozycję demokratyczną, o jej liderze nie wspominając.
Jednak Donald Tusk, choć niewątpliwy „pieszczoch” TVPiS, musiał się w ostatnich dniach podzielić rolą pierwszoplanowego szwarccharakteru z Agnieszką Holland. Zatem nie z byle kim, jest ona bowiem, czy to się komuś podoba, czy nie, jedną z najbardziej uznawanych w światowym kinie reżyserek. A na ekrany wszedł właśnie jej najnowszy film „Zielona granica”, o którym powiedzieć, że narobił sporo zamieszania, to nic nie powiedzieć. Został uhonorowany nagrodą specjalną na festiwalu weneckim, ale to w Polsce film Agnieszki Holland wywołał prawdziwe wrzenie. Jeszcze, żeby źródłem dyskusji, jaka rozgorzała wokół obrazu byli kinomani, ale nie! Hektolitry pomyj na „Zieloną granicę” i reżyserkę wylewa, pożal się Boże, klasa polityczna skupiona wokół Zjednoczonej Prawicy korzystając z tuby propagandowej, jaką jest TVPInfo.
I jak to środowisko ma w zwyczaju, odsądza film od czci i wiary nie oglądnąwszy go, a jedynie w oparciu o krążące w przestrzeni publicznej krótkie fragmenty. Co więcej, ci krytycy są dumni, że nie oglądali „Zielonej granicy” i deklarują, że nigdy „obrzydliwego paszkwilu” nie obejrzą radząc innym, by poszli w ich ślady. Jedynie pan prezydent łaskawie przyznał, że film Holland obejrzy, gdy ten trafi na mały ekran. Póki co solidaryzuje się z pogranicznikami, którzy poczuli się przez reżyserkę spostponowani i zrecenzowali „Zieloną granicę” przywołując znane okupacyjne hasło „Tylko świnie siedzą w kinie”.
Gdy to usłyszałam, bezwiednie powtórzyłam powiedzonko mojej młodszej wnusi: „To nie dzieje się naprawdę..,” Ale działo się! To i jeszcze dużo więcej. Dzięki TVPInfo mogłam być na bieżąco, więc zakonotowałam, że Jarosław Kaczyński mówił o „przemyśle pogardy” z nieskrywaną satysfakcją wskazując Niemcy, jako jednego ze sponsorów filmu Agnieszki Holland. Natomiast premier Morawiecki chyba padł ofiarą spiskowej teorii dziejów, gdyż z przedstawienia strzegących granicy z Białorusią jako sadystów pozbawionych krztyny empatii wywiódł, iż film powstał na polityczne zamówienie. Bowiem na wypadek zwycięstwa opozycji ma przygotować Polaków do obalenia granicznego muru, co będzie skutkować napływem setek tysięcy migrantów.
Na chłostę Holland i jej „Zielonej granicy” w TVPInfo nie ma złej pory. Od rana do nocy jak nie w Wiadomościach, to w programie „Tu mówi Polska”, albo „Jak oni kłamią”, gdzie owi „oni” to „Szamani z Wiertniczej” i jeśli ktoś nie znał dotąd adresu TVN, to już go zna… A na koniec „wisienka na torcie”, czyli program „Minęła dwudziesta”, w którym moje zdumione oko dostrzegło posłankę Gasiuk-Pihowicz. To efekt decyzji, że trzeba pojawiać się nawet w „jaskini lwa” nachalnej propagandy, byle tylko dotrzeć z prawdą o aferach w kręgach rządowych do skazanych na kłamliwy monopol TVP. Posłanka KO próbowała przekazać otumanionym widzom prawdę o korupcjogennym procederze wydawania wiz do czego nie mogła dopuścić prowadząca. I choć bardziej, niż słabą płeć piękną przypominała bota z lodowca, to nie potrafiła zapanować nad sytuacją w studio. Tym bardziej, że Gasiuk-Pihowicz wzorowała się najpewniej na paniach z PiS – Kempie i Zalewskiej, których słowotok skutecznie zalał niejednego adwersarza. Wątpię jednak czy posłance KO udało się przetrzeć oczy widzom TVPiS, ale na pewno zepsuła to wydanie programu „Minęła dwudziesta”. Tylko czy takie wygrane bitwy wystarczą, by wygrać wojnę?