SPACER KRZEPI…
Na szczęście nie sprawdził się czarny scenariusz, że będą przeszkadzać, prowokować, atakować a nawet zatrzymywać podczas niedzielnego Wielkiego Marszu w Warszawie. Z nazywanym lekceważąco i pogardliwie przez zwolenników PIS-u „spacerem” abo „piknikiem” miała się rozprawić policja i nacjonalistyczne bojówki. Można się było spodziewać kontrmanifestacji. Toteż bydgoskim uczestnikom wyjazdu do Warszawy z autokaru numer 13, koordynatorka Anna Deptuła nakazała spokój. Nie krzyczeć i nie odpowiadać na zaczepki, nie eksponować obraźliwych haseł. Z uśmiechem przekazywać pozdrowienia z Bydgoszczy. Flagi jedynie biało – czerwone, unijne, bydgoskie no i tęczowa, którą przynieśli ze sobą dwaj młodzi z Lewicy. Drugim opiekunem naszej grupy był Szymon Barabasz w koszulce ze znakiem KOD-u.
Inni widocznie takich poleceń nie dostali albo je zlekceważyli. Niektóre hasła na banerach, tekturowych tablicach, które przywieźli ze sobą „spacerowicze” z całego kraju, były bardzo mocne, ale obraźliwych słów nie nadużywano. Używano – owszem. Działania posłów PIS-u i prezydenta wkurzyły ludzi do ostateczności, dobrze że znalazło to ujście w słowach, nie w zachowaniu.
W niedzielę 4 czerwca wyruszyliśmy z Bydgoszczy już o 5. 30 właśnie z obawy o domniemane przeszkody. Trasę przez Sierpc, Nasielsk, też wybrano z tego powodu. Było nas 48 osób. Młodzi, osoby w średnim wieku, starsi. W sumie z Bydgoszczy wyjechało na marsz 9 autokarów, zgłosiło się 500 osób. Taką informację podał Michał Sztybel – przewodniczący bydgoskiej Platformy Obywatelskiej. Wróciliśmy o północy. Z przystanku odjazdowego na Wybrzeżu Gdańskim na styku z ulicą Boleść, trzeba było wyekspediować autokary z całej Polski, no i zrobiła się kolejka. Mówią, że było ich około tysiąca.
Przedsmak atmosfery, która panować będzie podczas całego marszu i do wieczora, poczuliśmy już przy wjeździe do Warszawy. Pasażerowie mijających nas autokarów kiwali, uśmiechali się do nas przez szyby. Rozpoczęliśmy pochód w okolicach stadionu Legii, zdążając w kierunku Placu na Rozdrożu. Na powitanie rozdawano „tuskowe” biało-czerwone serduszka, jako znak rozpoznawczy z kim się ma do czynienia. Od samego początku tłumy, tłumy, tłumy, Nowym Światem już tylko szło się noga za nogą. Zanim na Plac Zamkowy dotarliśmy, było już po przemówieniu Tuska i Trzaskowskiego. Co się dziwić: ogon marszu dotarł na Plac Trzech Krzyży dopiero o 15.38!

Jeszcze będzie normalnie, jeszcze będzie pięknie – zacytowano na jednej z tekturowych tablic. To hasło w niedzielę 4 czerwca zaczęło się sprawdzać. Piękna pogoda, słońce ale nie upał. Tłumy ludzi z całej Polski. Uśmiechnięci, radośni, życzliwi. Bez przepychanek, bez agresji. Mimo ciasnoty rodzice z małymi dziećmi w wózkach, na rękach, również na wózkach inwalidzkich. Pan z pieskiem. Zabrał dla niego miskę i butelkę wody. – Szczerze mówiąc nie miałem go z kim zostawić – zwierzył się – ale chciałem być na marszu.
Kolorowo. Pomarańczowi zwolennicy PO, zieloni od Kosiniaka – Kamysza, a w żółtych kamizelkach od Hołowni. Ci drudzy – słyszałam to na własne uszy – skandowali: Wspólna lista, ci ostatni krzyczeli: Trzecia droga. Chodźcie z nami. Morze flag – brzmi to banalnie – ale tak było. Głównie polskie i unijne ale była też flaga amerykańska i izraelska.
Nie był to jednak spacer dla spaceru pod hasłem „Kochajmy się „ ale znak ostrzegawczy a raczej groźba dla władzy PIS, dla posłów, którzy ustawę lex Tusk przegłosowali, dla prezydenta, który ją podpisał. Przeholowali. Hasła na transparentach i banerach pokazały, że zarówno partia Kaczyńskiego jak i Andrzej Duda utracili resztki szacunku i poważania. I że ludzie nie boją się tego głośno powiedzieć, imiennie napisać.
Najwięcej dostało się prezydentowi, ale też Kaczyńskiemu i Ziobrze. Morawieckiego również nie oszczędzano ale potraktowano tak, jakby się zupełnie nie liczył.
„Smok wawelski przeprasza, nie pożarł tego barana, co trzeba”. Było to jedno z bardziej eleganckich haseł przeciwko prezydentowi. Inne wytykały mu, że nie posiada języków, nie zna prawa, więc kto mu dał doktorat. Kraków przepraszał nie tylko za Dudę, ale i Ziobro i Terleckiego i innych szkodników z tego miasta. Jak prezydenta nazwano, pominę, Ziobro to zero, a Terlecki – cham.

Bardzo mi się niektóre napisy podobały, były trafne, szkoda, że niecenzuralne. Kilka przykładów z reporterskiego obowiązku podać jednak muszę. „To jest Polska, a nie jakaś pier…… Pislandia”, „Na górze róże, na dole akacje, je… PIS i Konfederację”, „Lepiej w kosmos iść piechotą, niż pisowską być hołotą”, „PIS i Duda idźcie w PISdu”
Z haseł, które mogę przytoczyć bez obawy, że je redagująca wykreśli, przedstawiam: „Im więcej nam zabraliście, tym mniej mamy do stracenia”. „Chcemy powrotu demokracji, ciepłej wody w kranie”, „Kot też ma dość”, „Agentura śle całuski Antoniemu M.”, „Przepraszamy za utrudnienia, mamy rząd do obalenia”, „Im dalej od Brukseli, tym bliżej do Moskwy”, „Nie dla CPK”, „Zostałam zgwałcona ze szczególnym okrucieństwem. Konstytucja”. Były też indywidualne: „Boję się rodzić dzieci w Polsce”, „Zniszczenia Trójki nie wybaczę”.

Przygotowano banery z napisami imiennymi: „Uliczna opozycja – Zduńska Wola”, „Aleksandrów Łódzki jest oburzony”. Ten, który mnie osobiście ucieszył to „Wolne miasto Bydgoszcz”.
Zakłóceń na marszu nie było, obecny był natomiast żelazny protestujący spod sejmu, starszy mężczyzna, który z krzyżem w ręku od lat wyzywał bezbożników, gorszycieli, przeciwników prawicy. To stały eksponat ulicy Wiejskiej. Nikt go nie przegania, chory człowiek po prostu. Tym razem „nawiedzony” przeniósł się na Plac Trzech Krzyży z transparentem: „Tusk i „Bolki”, antypolacy – obaliliście patriotyczny rząd Jana Olszewskiego w czerwcu 1992. Pamiętamy”. Ochraniało go, albo nas chroniło przed nim czterech ochroniarzy.
Drugi przeciwnik marszu – ubrany w coś na kształt munduru mężczyzna – szedł pod prąd przez Nowy Świat z tablicą głoszącą „Folksdojcze do Berlina”. Tłum zrobił mu przejście, mógł protestować bezpiecznie, z czego zadowolony chyba nie był.


Na punkt zbiórki wracałam przez pustoszejącą Warszawę. Pokrzepiona, jak inni, tym niewątpliwie historycznym spacerem. Co rzucało się w oczy, to wylewające się z koszy na śmieci plastikowe butelki, opakowania, papiery – pozostałości po tłumach, które tamtędy przeszły. Ale i ten fakt, potrafił Tusk wykorzystać na swoje dobro, dziękując następnego dnia o świcie służbom porządkowym.
Tekst: GRAŻYNA NOWICKA
Zdjęcia: BARBARA NOWICKA