4.9 C
Bydgoszcz
wtorek, 3 grudnia, 2024
spot_imgspot_imgspot_imgspot_img

JULO RAFELD: Taka sobie historia… (część 9)

Tym razem, bez zbednych wstępów, od razu oddaję głos Mietkowi.

Oczywiście zdawałem sobie sprawę, że teraz całe odium spadnie na mojego brata, choć nie sądziłem, że zrobi się z tego jakaś afera na szerszą skalę. Może nawet w ogóle będzie cicho? No bo co, złodzieje zgłoszą się na policję, żeby go ścigać? Oni nie, ale któryś bank na pewno, gdy okaże się, że spłat kredytu ani widu ani słychu. Tylko co można będzie zrobić? Pan Maciej Żeglarski uznany zostanie za oszusta i siłą rzeczy będzie ścigany za wyłudzenie kredytu. Ale ślad po nim urwie się zaraz po wypłacie gotówki, i to na zawsze, ponieważ taka osoba już się nigdy więcej nie pojawi.

Można by sądzić, że jako kochający brat Robert powinienem odczuwać wyrzuty sumienia z tego powodu. Otóż nie. A dlatego, że to co miało się z tymi pieniędzmi stać, według mnie stanowiło dobre usprawiedliwienie. A na dodatek już ani jemu ani nieżyjącym państwu Żeglarskim życia nie zdoła uprzykrzyć. Nie twierdzę, że którekolwiek z nich byłoby zadowolone z mojego pomysłu, ale cóż…

Nadszedł czas kolejnego etapu. Mając w zapasie jeszcze jeden dzień, i maksymalnie ukrywając swoje istnienie, odbywam krótką wizytę w pobliskim biurze finansowo-podatkowym, gdzie za pięćdziesiąt złotych, mimo że ich ode mnie nie żądano, uzyskuję dość ważną poradę. Bez problemu zapewniam sobie jeszcze jeden nocleg u Zdziśka i następnego dnia udaję się po pieniądze. Bank ponowne sprawdza mój maciejowy dowód, co znowu czyni go użytecznym, ale i oznacza, że dokument po raz ostatni odgrywa swoją rolę.

Dla większej niż poprzednio wiarygodności w banku pojawiam się w jeszcze lepszym, nowiutkim ubraniu i z pewną siebie miną. Taka wypłata to pewnie w banku nie jest codziennością, niemniej obsługujący mnie gość zachowuje pełną profesjonalizmu obojętność. Na moją prośbę przygotowane wcześniej pieniądze są mi przekazane na zapleczu, poza zasięgiem spojrzeń  innych klientów. Uważnie sprawdzają moje pokwitowanie i zapewniają o chęci świadczenia usług na dłuższą metę, co kwituję z wyraźnym zadowoleniem.

Już wcześniej zapewniłem sobie podwózkę taksówką, oczekującą za rogiem, więc teraz bez zwłoki udaję się tam, ciągnąc ze sobą niewielki neseser na kółkach. Oczywiście umówiłem taryfiarza tak, żeby nie widział skąd właśnie wracam. Jadąc kilkanaście kilometrów do miasta mam czas zastanowić się nad dalszym losem maćkowego dowodu. Dla bezpieczeństwa nie powinienem go już nigdy używać, żeby nie naprowadzić na mój ślad żadnej ewentualnej ekipy poszukiwawczej. Zatem zniszczyć go? To trochę jakby uciąć ostatnią więź z bratem, czuję. Ale cóż, teraz moim obowiązkiem jest bezpieczeństwo własne i pieniędzy, a przynajmniej ich sporej części. I w tym momencie przypominam sobie o konieczności dokonania ważnej formalności, pierwszej od wielu lat na podstawie prawdziwego dowodu osobistego. Ale chwilę z tym poczekam, bo zamierzam już jutro radykalnie zmienić otoczenie. Upatrzyłem sobie  miejsce, daleko na południowym krańcu kraju i ruszę tam o ósmej trzydzieści rano następnego dnia. Póki co, chowam mój skarb w wynajętym dworcowym sejfie i jak najszybciej wracam na drugi koniec miasta, żeby spędzić tam resztę dnia i noc. Ciągle trzymam przy sobie dowód Maćka, niezdecydowany co z nim zrobić. W końcu dochodzę do wniosku, że jednak nadszedł kres jego żywota i pożyczywszy od gospodarza nożyczki tnę go na drobne kawałki.

Zająwszy miejsce w pociągu, który w ciągu sześciu godzin, z krótka, zaledwie kilkunastominutowa przesiadka, zawiezie mnie do celu, trzymam przy sobie cały mój niewielki majdan. Mam sporo czasu do przemyśleń. Działam oczywiście według planu, lecz to raczej plan taki więcej ogólny, bo szczegóły rodzą się na bieżąco, zależnie od rzeczywistych warunków. Czyli improwizacja, w czym jestem ostatnio niezły. Część już się wyjaśniła, stała nieodwracalna. Zatem na świecie jestem sam, już bez brata, nawet w wirtualnej formie. Tak naprawdę to sam jestem już praktycznie od kilkunastu lat, czyli od rozstania z kobietą, która spędziła ze mną lat blisko dwadzieścia. Nie mieszkaliśmy, co prawda razem na stałe; najwyżej można by rzec pomieszkiwaliśmy. Później przewinęło się kilka pań, ale to już tylko okresowe epizody. Nie byłem dobry w zakresie trwałych relacji.

Ale to przeszłość. Teraz zajmuje mnie tylko przyszłość i czym dłużej jadę, tym jaśniej mi się ona układa. Choć jakieś niespodzianki mogą się zdarzyć to jedno jest pewne: sposób zalegalizowania posiadanej gotówki nastąpi według rady, której mi niedawno udzielono. Oto ona w skondensowanej wersji. Podaję się za przybyłą z zagranicy osobę, która przywozi ze sobą sporą forsę, zarobioną tam całkowicie prywatnie, bez żadnego oficjalnego pośrednictwa oraz nigdzie jeszcze nie opodatkowaną. Następnie zwykłym przekazem wpłacam zaliczkę na poczet dochodowego podatku od zgłoszonej kwoty. W opisie przekazu wpisuję tytuł wpłaty – jak opisany powyżej, ponieważ w tej sytuacji nie da się wykazać żadnego kosztu uzyskania; całość stanowi czysty dochód. Do osiemdziesięciu pięciu tysięcy podatek wynosi siedemnaście procent, powyżej trzydzieści dwa. Zatem w moim przypadku dużo, nawet bardzo dużo. Jasne, kusi żeby zaniżyć wartość mojego skarbu, lecz po krótkim namyśle rezygnuję z tej opcji. I tak zostanie tyle, że nie opłaca się ryzykować i narażać się na ewentualne komplikacje, które mogłyby całkowicie zrujnować sens mojego działania.

Trudno wyjaśnić, dlaczego akurat padło mi na Oleśnicę. Średniej wielkości miasto, odpowiednio oddalone, pod Wrocławiem, przy ekspresowej trasie na Warszawę, wydaje się być akurat. Docieram tam jeszcze przed południem i szybko odnajduję największe pośrednictwo nieruchomości. Trafiam na dużą firmę z szerokim wachlarzem usług, co będzie mi pomocne. Na razie, od ręki umożliwiają mi wynajęcie kawalerki na ulicy Sejmowej, tuż obok odrestaurowanego zamku. Od razu tam mnie prowadzą. Lokal ma całe podstawowe wyposażenie, podpisuję umowę, wpłacam kaucję i otrzymuję klucze. Punkt pierwszy odfajkowany.

Wychodzę na miasto i orientuję się, że właściwie jestem w samym centrum. Trafiam do małego marketu popularnej sieci, żeby zrobić zakupy. I tu pojawia się jedna z większych zmian w moim życiu, bo porzucam na dobre dotychczasowy sposób nabywania potrzebnych rzeczy i zachowuję się jak na przyzwoitego obywatela przystało. Wieczorem siadam sobie przy piwku i dokonuję obliczeń. Choć przepisy zostały zmienione, w moim dowodzie nadal istnieje nieaktualny, dawny adres, więc dochodzę do wniosku, żeby uniknąć ewentualnych komplikacji, skieruję przelew z podatkiem do tamtejszego urzędu. W końcu w Oleśnicy nie zostanę na długie lata. Ba, może nawet ta ucieczka w ogóle nie jest konieczna, bo przecież nikt nie ma szansy dowiedzieć się o mojej aktualnej tożsamości. Jednak na jakiś czas trzeba było zniknąć, choćby dlatego, żeby przypadkiem nie narazić się na przypadkowe spotkanie i rozpoznanie. Póki co zaczynam pracować już nad korektą mojego wyglądu; w lustrze z zadowoleniem widzę rosnącą brodę, zaś nazajutrz mam zaplanowaną wizytę u fryzjera, żeby pozbyć się bujnej szopy na głowie na rzecz króciutkiego jerzyka, jaki widnieje na fotce mojego dowodu.

Ale rano najpierw kieruję się do oddziału znanego banku, otwieram konto i wpłacam większość pieniędzy. Transakcja odbywa się w małym boksie na uboczu. Tam też po przeliczeniu forsy zgłaszam od razu przelew. Obecny jest kierownik biura i choć personel powinien być przyzwyczajony do różnych sytuacji, widzę po nich, że forsa robi na nich wrażenie. W końcu nieczęsto zwykły obywatel przesyła fiskusowi podatek dochodowy w kwocie prawie miliona złotych.

Rezultat tej czynności sprawia, że obywatel Robert Kiedryk zostaje z ponad dwoma milionami złotych, opodatkowanych, gotowych do użycia w sposób, który ma już przemyślany. Dodam, że cień tego pomysłu kiełkował już dawno, w okresie ostatnich trzech lat, gdy nie wyjąłem ani złotówki z konta, na które ZUS przesyłał emeryturę. Teoretycznie należną, co prawda, Maciejowi Żeglarskiemu, ale praktycznie to żadna różnica. Teraz, w nieoczekiwanych okolicznościach, kiełkujący pomysł nabrał zupełnie innego wymiaru oraz znacznego przyśpieszenia realizacji.

Przy okazji dotarło do mnie, że przecież ZUS nadal będzie przesyłał emeryturę Macieja Żeglarskiego na konto, na którym ciągle umocowany jest pan Henryk. Urzędnicy na razie nie mają podstaw do zaprzestania przelewów, chyba że ktoś ich anonimowo uświadomi, że tego podopiecznego nie ma wśród żywych. Ciekawe jak głęboko zaczną grzebać. Jedno jest pewne, trop się urwie.

Niesamowite! Tyle tego, a Mietek uparcie zapewnia, że do końca jeszcze trochę. Trudno mi więc cokolwiek przewidywać. Ciekawi mnie, ile jeszcze razy będę musiał wymieniać baterie w dyktafonie. Ale to pikuś.

JULO RAFELD

Podobne artykuły

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Pozostańmy w kontakcie

255FaniLubię
514SubskrybującySubskrybuj
- Advertisement -spot_img

Ostatnio dodane