Ci, którzy czytają moje felietony znają słabość autorki do częstochowskich rymów. Tak mam i już. Kłopot tylko, gdy nie wiem co wybrać z puli kilku, a bywa że i kilkunastu, pomysłów. Tutaj od początku narzucało mi się coś o „deklasacji edukacji” w tytule. Ponieważ jednak minister („Czarnek i szmal(c)u garnek”) bezczelnie szedł na zwarcie, zdecydowałam, że aby ukazać perfidię ministerialnych sztuczek spod hasła „Dziś nagrodzony, jutro uwłaszczony”, muszę ten żenujący brak klasy pana profesora zestawić z furą kasy, którą był łaskaw rozdać wśród swoich.
Nie od dziś wiadomo, że cechą immanentną szefa resortu edukacji i nauki jest taki „fundamentalizm po polsku”, bo podlany arogancją. Zaiste, to mało strawna mieszanka, przynajmniej dla mnie. Gdy mu prezydentowa dwa razy uwaliła Lex Czarnek, ten z właściwą sobie butą, zapowiedział, że niezmieniony projekt tej ustawy wróci jeszcze do Sejmu. Gdy opozycja wytyka mu, że ciężkie miliony na wypasione siedziby rozdzielił „po uważaniu” i stworzył możliwość uwłaszczenia się pro PiSowskich fundacji, minister zarzut obśmiał. Bo komisji słuchać nie musi, zresztą lewakom i komunistom kasy nie da! A dzieło będzie kontynuował…
Litościwie nie zamierzam się znęcać nad zakłóceniami w logice myślenia pana profesora, który do wspólnego lewackiego worka wrzucił ZHP i ZHR, klub malucha „Chatka Puchatka”, szkoły i organizacje różnej proweniencji, związek niewidomych i fundacje opiekujące się seniorami oraz dziećmi z niepełnosprawnościami. Ale to za sprawą pana Czarnka i jego arbitralnych decyzji organizacje te, choć stały za nimi pozytywne opinie komisji konkursowej, nie dostały ani grosza, co dla wielu może nawet oznaczać koniec działalności. I co, weźmie to na klatę?
Jak sądzę, weźmie i to bez zmrużenia oka, tak minister niosący „kaganek oświaty” przekonany jest o swojej wielkości. Tymczasem wystarczy przywołać w pamięci początki jego urzędowania, gdy jeszcze nie z mównicy sejmowej, tylko z macierzystej katedry KUL ze swadą dowodził, że naczelną rolą kobiety jest rozród. Wiedzą o tym nawet dziki – profesor podparł swój pseudonaukowy wywód obserwacjami życia zwierzyny leśnej. Inna rzecz, że pan minister, zamiast tropić lochy, mógł skonsultować się z panem Kaczyńskim i w to, co sam plótł, wpleść przemyślenia prezesa, że dziewczyny zamiast się rozmnażać, dają sobie w szyję. Wart Pac pałaca… Jeśli do tego dodać wspomnianą, dubeltową porażkę z Lex Czarnek oraz cudowną przemianę podręcznika HiT w kit, można zrozumieć, że minister, umożliwiając swoim ludziom uwłaszczenie się na majątku NGO-sów, chce się prezesowi przypodobać. No i zasłużyć PiSowi.
A w partii praca wre. Wprawdzie zrobiony już został krok ku zabezpieczeniu się na wypadek przegranych wyborów, ale dużo bardziej kusi perspektywa trzeciej kadencji i to jest priorytet. Bez mediów będących głosem PiS nie do zrealizowania, potrzebna jest więc propagandowa tuba nośna i głośna. Jak TVP Jacka Kurskiego, choć bez niego. Za to z pilotem odgórnie zaprogramowanym, tak by PiSowska tuba zwana „telewizją publiczną” miała 5 pierwszych kanałów! Kolejnych 10 wybierze Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji, której „bezstronność” już znamy. Wieszczę, że TVN24 upchną gdzieś między kanałem ze sprzedażą mopów i maści na żylaki, a cyklem kulinarnym o żywieniu się wodorostami.
To prawda, że dawno temu, wraz z pojawieniem się telewizorów na piloty naród ukuł powiedzonko: kto ma pilot, ten rządzi! Ot, taki żart, który PiS wziął na poważnie. Nawet – śmiertelnie poważnie w przekonaniu, iż od tego zależy utrzymanie się przy władzy. I tak może się okazać, że brak poczucia humoru bywa zabójczy.