Wszyscy znamy powiedzenie „Obyś żył w ciekawych czasach”. Ja – abstrahując od wątpliwości co do chińskiego pochodzenia oraz dylematu czy to jest życzenie, czy przekleństwo – stanowczo stwierdzam, że czasy, w których żyję są ciekawe.
Nie każdemu bowiem dane było zaliczyć zmianę ustroju z realnego socjalizmu na nierealny kapitalizm, zarabiać więcej „za komuny”, niż gdy „uwolniono rynek”, pracować w gazecie pezetpeerowskiej i radiomaryjnej, obserwować tsunami nuworyszy biznesu w białych skarpetkach, stać się ofiarą podziałów spowodowanych walką politycznych bulterierów, być obywatelem „drugiego sortu” dla rządu lokującego Polskę w zaścianku Europy, a na koniec zostać świadkiem sromoty podeptania godności Orderu Orła Białego…
Było więc i jest ciekawie, choć ta wyliczanka, to ledwie ułamek tego, co czyni naszą teraźniejszość wyjątkową. Żeby jednak nie być posądzoną o czarnowidztwo i skojarzenia „ciekawości czasów” z samymi negatywnymi zdarzeniami, w skrócie zapodam i pozytywy. To paszport w szufladzie, małżeństwo i jego udany owoc, to dwie super wnusie i grono niezawodnych przyjaciół. Zauważmy, że jeśli po stronie minusów większość ma charakter ponadindywidualny, to plusy pochodzą raczej z życia osobistego. Ono jednak, nawet udane, nie przesądza jeszcze o tym, że „ciekawość czasów”, w których przyszło nam żyć maluje się w jasnych barwach.
Nieoczekiwaną paralelę do takiego toku myślenia odnalazłam w sobotnim spotkaniu Donalda Tuska z młodzieżą we Wrocławiu. On dzień dzisiejszy i najbliższą przyszłość Polaków dobitnie określił słowami „ciemno i zimno”. Do niedawna wypowiedź tę czytałabym jako metaforę do ciemnogrodu w jaki Zjednoczona Prawica próbowała przez 7 lat zamienić nasz kraj i poprzez indoktrynację oraz prymitywną propagandę wpłynąć na ogląd świata. A w położonym z dala od Europy ciemnogrodzie, gdzieś hen, na obrzeżach cywilizacji hula zimny wiatr, że znowu posłużę się metaforą.
Ja tu o przenośniach, tymczasem lider opozycji odwoływał się wprost do semantyki słów „ciemno i zimno”, do ich niejako nowego znaczenia w kontekście społecznym, ale i politycznym. Chodzi o fatalną sytuację na rynku paliw i energii, która dla wielu rodaków oznacza perspektywę zimy spędzonej w mieszkaniach niedogrzanych i kiepsko oświetlonych. To w wariancie optymistycznym, gdy za rządowe (czytaj: swoje) 3 tys. zdołasz obywatelu kupić trochę opału i gdy zamrożą ci cenę za prąd, jeżeli nie zużywałeś go w roku więcej niż 2 tys. kwh. Zaś wariant pesymistyczny mówi wręcz o zimnych piecach i kaloryferach, no i o świeczce, przy której będziesz pisał skargę do Pana Boga.
Włodarze mego rodzinnego Koszalina zamiast odwoływać się do niebios podjęli racjonalną decyzję o unieważnieniu przetargu na energię elektryczną. Opiewał on na 63mln, podczas gdy ubiegłoroczny rachunek wyniósł 15 milionów! Skąd wziąć na to pieniądze? – pytają samorządowcy wielu polskich miast. Szczególnie, gdy tak jak w Bydgoszczy rządowe wsparcie wynosi 69 mln, a złożona oferta to 155 mln do zapłacenia za prąd w 2023 roku. Podwyżka jest horrendalna, bo aż 500 procentowa!
Jednocześnie zastanawia fakt, dlaczego do przetargu w Bydgoszczy stanęła tylko jedna spółka – Enea? I wygląda to na fragment większej i przemyślanej układanki, gdyż tak samo jest w innych miastach, również w Koszalinie. Samorządy więc hurtem unieważniają przetargi i ogłaszają nowe na pół roku, wierząc, że rachunki zostaną urealnione, a dziwną sytuację z kategorii „najpiękniejsza w całej wsi, bo jedyna” uda się sensownie wyjaśnić.
Tak… Bez wątpienia mamy okres dla Polski wyjątkowy. Mało kto jednak spodziewał się, że obrazująca rządy Tuska prześmiewcza metafora o „ciepłej wodzie w kranie” odzyska swą mokrą fizyczność, a w niej status marzenia do spełnienia.