5.2 C
Bydgoszcz
sobota, 25 stycznia, 2025
spot_imgspot_imgspot_imgspot_img

Jurka Kamińskiego OKO NA SPORT: Kasa, Misiu, kasa…

Kiedy w 1994 roku, nieżyjący już trener, Janusz Wójcik rezygnował z prowadzenia Legii Warszawa na rzecz pracy w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, na pytanie o powody takiej decyzji odpowiedział tytułowym cytatem. Wtedy – blisko 30 lat temu – wypowiedź taka wywołała święte nieomalże oburzenie większości środowisk sportowych. Wójcik powiedział jednak coś, co wtedy jeszcze stanowiło nieco krępujące tabu, dziś jednak w pełnym świetle reflektorów powiedzieć można wprost – sport sportem, ale najważniejsza jest kasa.

Swoją drogą, fascynujące jest, jak bardzo – na przestrzeni kilkudziesięciu lat – zmienił się sposób postrzegania finansowania sportu w Polsce. W czasach PRL sportowcy (formalnie amatorzy) utrzymywani byli przez wybrane zakłady pracy. Na fikcyjnych etatach zatrudniano więc lekkoatletę w fabryce śrubek, pływaka w hucie czy piłkarza w kopalni. Na jego wynagrodzenie w pewnej mierze składali się więc wszyscy pracujący w zakładzie. Oczywiście, czerpali z tego pewne drobne korzyści – choćby w postaci tańszych czy czasami wręcz bezpłatnych biletów na imprezy z udziałem „kolegów z pracy”.

To jednak czasy – podobno słusznie minione. Dziś, chcąc nie chcąc, na (często gigantyczne) gaże sportowców składamy się wszyscy – tankując na stacji państwowego koncernu – de facto wrzucamy grosiki do portfela Kubicy, Stocha czy Fajdka, włączając w mieszkaniu urządzenie elektryczne zrzucamy się na pensje lekkoatletów, żużlowców, piłkarzy etc. Tak podobno jest lepiej, sprawiedliwiej, bardziej transparentnie… Naturalnie nie tylko państwowe koncerny finansują sport. Robią to także firmy prywatne, jednak i tu – za każdym razem, gdy kupujemy ich produkt – dokładamy się do sportowych apanaży gwiazd albo „gwiazd”. Każdy, nawet przedszkolak kupujący lizaka, za otrzymane od rodziców kieszonkowe, dokłada się do rosnącego w siłę sportowego cyrku. O tempora…

Tak, ten felieton jest o pieniądzach w sporcie, ale także o – nieistniejącym już – przywiązaniu do tzw. barw klubowych. Pretekstem jest tu casus Bartosza Zmarzlika, żużlowca wychowanego i startującego w Gorzowie, który po ponad 11 latach (debiutował w tamtejszej Stali w kwietniu 2001 roku) postanowił przenieść się na drugi koniec Polski – do Lublina. Oczywiście nie za darmo. Sam zawodnik deklaruje: Nie odchodzę dla pieniędzy. One nigdy nie były najważniejsze w moim życiu. Po tylu wspaniałych latach, w których z dumą nosiłem i noszę nadal żółto-niebieskie barwy, poczułem, że doszedłem do ściany i aby móc iść dalej, osiągać jeszcze więcej, coś muszę zmienić. Kilka osób w komentarzach podawało argument, że na pewno powiem, że muszę się rozwijać i nikogo to nie przekona. Mam nadzieję, że będzie inaczej. Każdy człowiek potrzebuje co jakiś czas kolejnych bodźców, aby iść dalej. Stojąc w miejscu, cofamy się, a ja nie chcę się cofać. Chcę spróbować czegoś innego, chcę mieć poczucie, że zrobiłem w życiu wystarczająco dużo, by nie zawieść samego siebie.

Elegancko, grzecznie, „na okrągło” – w tle jest jednak „żużlowy transfer wszechczasów” z kwotą przekraczającą cztery miliony złotych. Zmarzlik żył w Gorzowie jak pączek w maśle, jednak honory i zaszczyty, jakimi go nad Wartą dowartościowywano (jest między innymi „ambasadorem Gorzowa” i za promocję miasta kasuje corocznie kilkaset tysięcy złotych), jednak per saldo – wszystkie finansowe benefity oferowane w Gorzowie nie dorównują temu, co zaproponowano w Lublinie. Tu wrócić wypada do pierwszej części felietonu – wśród sponsorów drużyny z Gorzowa trudno znaleźć państwowych gigantów, sponsorami strategicznymi lubelskiego Motoru są zaś: Grupa Azoty, której znaczącym udziałowcem jest Skarb Państwa (33%) oraz Lubelski Węgiel Bogdanka, w którym blisko 70 % udziałów ma kontrolowana przez Skarb Państwa ENEA. Można się bawić…

Zresztą powszechnie wiadomo, że „przy sporcie”, sprowadzając lub obiecując sprowadzenie możnych sponsorów z – najlepiej publiczną – kasą (za którą można kupić gwiazdy pierwszej wielkości), można budować niezłe kariery biznesowe czy polityczne. Popatrzmy, ilu wśród obecnych lub byłych prezesów klubów sportowych jest byłych lub wciąż aktywnych polityków, posłów, senatorów. Swoje polityczne „jestem” stworzyło w ten sposób wiele podejrzanych indywiduów, by wspomnieć tylko Pana Ryszarda, który poza sportowymi fascynacjami znany jest z zimowych rajdów do Brukseli zezłomowanym kabrioletem.

Czasy, gdy zawodnicy rozpoczynali i kończyli kariery w tym samym klubie, to już zamierzchła przeszłość. Te wszystkie Huszcze i Brończyki, ze swoim staroświeckim przywiązaniem do macierzystych klubów, dziś jawią się jako frajerzy, którzy nie potrafili zadbać o stan swojego portfela. W końcu dziś sportowcy to pracownicy, wybierający spośród ofert zatrudnienia te, które przyniosą im największe profity. Kasa Misiu, kasa. I tylko – z jakichś tajemniczych powodów – to nie im, a tym pierwszym, stawia się przed stadionami pomniki…

Jerzy Kamiński

Podobne artykuły

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Pozostańmy w kontakcie

255FaniLubię
525SubskrybującySubskrybuj
- Advertisement -spot_img

Ostatnio dodane