Ogromnie żałuję, że moje nieplanowane utknięcie w miejscu niepożądanym nie było wydarzeniem tak spektakularnym, jak zatrzaśnięcie się posła Dyki w WC i nie obaliło rządu. Chociaż, gdy dobrze się przyjrzeć, to okręt pod banderą Zjednoczonej Prawicy osiada na mieliźnie i tylko patrzeć, jak zaczną zeń uciekać szczury. Co mnie odrobinę pociesza, tym bardziej, że moje zatrzaśnięcie się w śmietniku jakieś owoce jednak przyniosło. Ale po kolei…
Na mikro osiedlu, gdzie mieszkam postawiono, jakkolwiek dziwnie to nie zabrzmi, elegancki śmietnik. Rodzaj zgrabnego, estetycznego kontenera mieszczącego pojemniki na segregowane śmieci. Miast smrodem odpadów, powiało wielkim światem, gdzie takie przybytki otwiera się na czip, co zastosowano i na naszym osiedlu. To bardzo wygodne, bo ten sam czip otwiera dwie bramki wejściowe z ulicy, drzwi do klatki schodowej oraz wspomniany śmietnik.
I z taką wiedzą, jako kontenta lokatorka, udałam się razu pewnego wyrzucić nagromadzone w moim mikro gospodarstwie śmieci. A że dzień był wyjątkowo wietrzny, bach! – i nagle drzwi kontenera zatrzasnęły się. Nie spanikowałam, bo dostrzegłam od wewnętrznej strony śmietnika zwykłą, oldskulową klamkę. Chwytam więc za nią, a drzwi ani drgną! Okazuje się, że od tej strony działają też na czip, tymczasem mój pęk kluczy z czipem został w koszyku na zewnątrz! Gdy między szczeblami śmieciowego kontenerka rozpaczliwie próbowałam ów koszyk jakoś przybliżyć, na horyzoncie pojawił się on. Mój wybawca – młody, przystojny… Który, otwierając śmietnik, przemówił do mnie ministrem Czarnkiem, żebym bardziej uważała i posługiwać się czipami naumiała. Nie odgryzłam się młokosowi tylko dlatego, że nie miał pojęcia, jakie pokłady w mojej głowie poruszyło nieszczęsne utknięcie w śmietniku. W zasadzie to rozpoczęło się już w momencie, gdy z niekłamaną radością skakałam po wielkim pudle, w którym kurier przyniósł mi poprzedniego dnia zamówiony towar. I bardzo prawdopodobne, że podczas gdy oddawałam się tej pozornie beztroskiej czynności, wiatr zamknął mnie w śmietniku…
Muszę jednak podkreślić z mocą, że to nie było takie skakanie dla skakania, tylko skakanie ekologiczne, dla ratowania Ziemi! W uszach bowiem brzmiało mi utyskiwanie dobrej znajomej, jak to ludzie bezmyślnie pozbywają się kartonów w całości, co zapycha błyskawicznie śmietniki. -Jakby nie mogli pudła złożyć! – fukała pod nosem gniewnie, więc z pewną nieśmiałością odważyłam się przyznać, że w składanie pudeł się nie bawię, za to bawi mnie udeptywanie ich, niczym kapusty. Na to samo wychodzi, a ile w tym frajdy!
Nie wiem czy byłabym taka rezolutna wiedząc, co zapoda mi owa znajoma ekolożka. Wprzódy sprawdziła mą pamięć w sprawie afery, jaka przed laty rozpętała się po publikacji rysunku Andrzeja Mleczki z polską flagą wetkniętą w kupę. W psią kupę, uściślijmy. Egzamin zaliczyłam, dodając, że artysta wprawdzie poszedł „po bandzie”, ale może czasem do rodaków inaczej dotrzeć nie sposób… – O, to, to! – potwierdziła mój tok rozumowania koleżanka i opowiedziała o lekcji wychowania obywatelskiego, jaką przeprowadziła w podbydgoskim lesie.
Od dłuższego czasu, gdy z psem przemierzała leśne dukty, napotykała zwały śmieci. – Wyrzucane najprawdopodobniej z samochodów – szukała u mnie potwierdzenia, na co przypomniałam jej o wszechobecnym dziś monitoringu. – Fakt, teraz jest już kamer sporo, ale ja mówię o okresie wcześniejszym, bliższym tej aferze z Mleczką, bo to w jego ślady poszłam! – zakończyła buńczucznie. I tak dowiedziałam się, że moja ekologiczna koleżanka w każdą napotkaną w lesie kupę śmieci wtykała miniaturę polskiej flagi!
I wiecie, co? Poskutkowało! Zupełnie, jakby ten i ów pojął, że dbanie o środowisko, w którym żyje to najwyższy przejaw patriotyzmu. Jestem naiwna? Pewnie trochę… Ale mam propozycję: wy kolportujecie tę niecodzienną historię gdzie się da, ja obiecuję naciągnąć koleżankę na kolejne zwierzenia. Umowa stoi? Inna od wszystkich, uczciwa umowa śmieciowa.