7.4 C
Bydgoszcz
piątek, 16 maja, 2025
spot_imgspot_imgspot_imgspot_img

Jurka Kamińskiego OKO NA SPORT: Roberta Lewandowskiego „Moda na sukces”

35 sezonów i ponad 8000 odcinków. Do wyniku „Mody na sukces”, telenoweli, w której główną gwiazdą jest najlepszy polski piłkarz, jeszcze sporo brakuje. Ale opera mydlana „Robert Lewandowski odchodzi z Bayernu” z każdym dniem wypuszcza w eter nowe odcinki tego ciężkostrawnego tasiemca. Jak w każdej telenoweli, fabuła jest żenująco banalna – on nie chce już grać dla Niemców, teraz jego serce jest w Barcelonie. Barcelona wysupłała sporą garść gotówki, mówi: tak, „mój ci on” i uzgadnia warunki indywidualnego kontraktu. Ale zły Niemiec mówi: hola, hola, Robert ma z nami umowę, która obowiązuje jeszcze przez rok. Być może pozwolimy mu odejść, ale na naszych warunkach i za naszą cenę. Sytuacja jak w życiu – Jasiu umówił się z kumplami na imprezę. Wszystko już ustalono – gdzie będą się bawić, co będą jeść, pić, jaka będzie muzyka. Chłopcy zapomnieli tylko o jednym – zgody na wyjście udzielić muszą Jasiowi rodzice, a ci są nieugięci. I na nic zda się płacz i tupanie nogami.

To nie pierwszy futbolowy tasiemiec o odchodzeniu z klubu. Swoje główne role zagrali już w nich: Messi, Ronaldo, Neymar czy ostatnio Mbappe. Wiele było tam pozornych zwrotów akcji, czułych wyznań i potajemnych randek. Ostatecznie zwyciężał jednak zawsze interes. Bo w futbolu przede wszystkim zgadzać się musi kasa. Jestem daleki od zaglądania komuś do portfela – piłkarz jest wart tyle, ile ktoś gotów jest za niego zapłacić. Ergo – choć to bardzo brutalnie brzmi – piłkarz jest towarem, nie jest więc podmiotem, a przedmiotem na futbolowym rynku finansowym. Jego wola, ambicje, marzenia, nie mają tu nic do rzeczy. O jego losach decydują tak naprawdę zainteresowane kluby i agenci, których za bajońskie sumy zatrudniają sami futboliści. Im drożej piłkarz zostanie sprzedany – tym więcej wpadnie do kieszeni sprzedającego klubu i – co ważne – do kieszeni agenta. Jak wobec tego kręci się ten futbolowy biznes, łatwo można sobie wyobrazić. Jak mawiał były trener naszej reprezentacji „kasa misiu, kasa”. Oczywiście – przynajmniej w teorii – piłkarz mógłby zerwać umowę z klubem (ponosząc ogromne konsekwencje finansowe i wizerunkowe) i po odbyciu kary za zerwanie kontraktu realizować marzenia jako wolny zawodnik. Ale ja takiego przypadku sobie nie przypominam.

Ktoś powie, że nie kasa jest najważniejsza – Robert gotów jest zarabiać w Hiszpanii mniej niż u Niemców (wg „Bilda” w Bayernie zarabia 24 mln euro, wg katalońskiej prasy w Barcelonie mógłby liczyć na połowę tej gaży). Jednak w Niemczech niemal połowę zarobków polskiego snajpera pochłaniają podatki, liczone progresywnie. W Hiszpanii, korzystając z tzw. Prawa Beckhama, płaciłby według najniższej stawki (ok. 24%). Nadto Barcelona, klub marketingowo silniejszy od Bayernu (najsilniejszy wg listy opublikowanej przez „Forbes”), mogłaby mu zapewnić dodatkowe dochody z tytułu właśnie praw marketingowych. Per saldo, kasa powinna się więc zgadzać. A przyjemniej pewnie byłoby Robertowi i jego rodzinie dożywać piłkarskiej emerytury ojca i męża w pełnej atrakcji, słonecznej stolicy Katalonii niż w pięknej, ale często deszczowej, pochmurnej i zwyczajnie nudnej stolicy Bawarii.

Jedno jest pewne – Lewandowski z zadziwiającą determinacją i konsekwencją burzy swój pomnik, który budował nad Izarą (taka rzeka płynie przez Monachium, a identyfikowanie miast przez płynące przez nie rzeki to jedna z ulubionych rozrywek komentatorów sportowych) przez lata niebywale skutecznej gry dla Bayernu. W stolicy Bawarii pisze się o nim w zasadzie wyłącznie źle, ba – źle pisze się o nim w całych Niemczech, że zacytuję fragment artykułu, napisanego kilka dni temu (4 czerwca) przez redaktora naczelnego ogólnoniemieckiego „Die Zeit” pod tytułem „A teraz kurtyna opada” („Jetzt fällt der Vorhang”): „Robert, zbliżający się do końca kariery, jest zmęczony sobą. Dzięki żelaznej dyscyplinie mógł stać się najlepszy na świecie, ale nigdy nie został gwiazdą światowego formatu. Cena, którą go teraz oznaczono, jest upokarzająco niska: nie jest już wart nawet 40 milionów euro, tyle, co jedna z nóg Dembélé, którego też nikt nie zna. Ktoś taki jak Lewandowski, który na polecenie żony rezygnuje z deseru, a w najlepszym razie zjada go przed daniem głównym (to podobno zdrowsze) – kogoś takiego można szanować, ale nie podziwiać, a już na pewno nie kochać”. W całym tekście aż roi się od złośliwości i przytyków do celebryckich aspiracji „Lewego” (wizyta w blasku fleszy w parkingu F1 podczas GP Monaco czy trudna do „niezauważenia” wizyta na festiwalu filmowym w Cannes). Przykre, tym bardziej, że – jak podpowiada mi intuicja – Robert na kolejny sezon zostanie w Monachium. I z całym tym wizerunkowym ambarasem będzie się musiał zmierzyć.

I jeszcze na koniec jedna refleksja natury ogólnopiłkarskiej. Kiedy w pierwszych miesiącach 2020 roku trwały gorączkowe starania o opracowanie szczepionki przeciwko COVID-19, media obiegła informacja z cytatem hiszpańskiej mikrobiolożki „Płacicie miliony euro piłkarzom, 1800 euro specjalistom od spraw medycyny, to idźcie teraz do Messiego albo Ronaldo, niech wam stworzą lek na koronawirusa”. Bardzo szybko okazało się, że to klasyczny fake-news, a zdjęcie rzekomej mikrobiolożki, którym opatrzono tekst, w rzeczywistości przedstawia hiszpańską minister rolnictwa (Isabel García Tejerina). Jednak we wszystkim, nawet w absurdalnej oszukańczej informacji, doszukać się można okruchów sensu. Dokąd zmierza świat, w którym za sprawne kopanie nogą kawałka nadmuchanej skóry płaci się rocznie niewyobrażalne dla zwykłego śmiertelnika 121 mln euro (Leo Messi za sezon 2019/2020) czy 118 mln (Cristiano Ronaldo za ten sam sezon). I nie mówcie mi o prawach rynku, podaży i popycie etc. Bo być może już niedługo, rada taka jak ta, włożona w usta fałszywej mikrobiolożki, padnie z prawdziwych ust.

JK

Podobne artykuły

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Pozostańmy w kontakcie

258FaniLubię
556SubskrybującySubskrybuj
- Advertisement -spot_img

Ostatnio dodane