Okazuje się, że w Pacanowie nie tylko kozy kują, ale odważną prawdą w oczy kłują. A skoro coś w oczy kole, trzeba to zniszczyć. Jednak prawda, niczym „oliwa sprawiedliwa ma wierzch wypływa”. W tym wypadku, chociaż nie od razu, wypłynęła do mediów.
Oczywiście, chodzi o prawdę żenującego spektaklu z aroganckim ministrem i zdesperowaną naczelniczką poczty w rolach głównych. Pożal się boże dygnitarz, poczuł się urażony, że pani Agnieszka miała czelność wygarnąć mu, co boli szarego obywatela żyjącego w folwarku Zjednoczonej Prawicy, w jaki ta zamieniła nasz kraj. Podczas gdy panią naczelnik boli rosnąca rata kredytu i drenujące portfel koszty życia, to pana ministra zabolało kompletnie co innego. I tutaj nie zgodzę się z głównym nurtem przekazu wolnych mediów, jakoby sednem problemu była drożyzna i w tym kontekście wytknięcie panu ministrowi, że nie może porównywać, jak to zrobił, swojej sytuacji bytowej z sytuacją pacanowskiej urzędniczki.
Pani Agnieszka celnie wypunktowała pana Cieślaka, który zaprzeczał sugerowanym apanażom w wysokości 20 tysięcy złotych, przypominając mu, że ma rozmaite bonusy jako minister i poseł. Ale dla mnie punktem zwrotnym akcji na poczcie w Pacanowie była nieoczekiwana erupcja wielkiej dawki empatii, z jaką minister pochylił się nad losem pani naczelnik. Gdy już przeliczył słupki dochodów obojga i zorientował się w autentycznie złej kondycji finansowej rozmówczyni, wiedziony troską o jej los, postanowił dłużej się nie dąsać, tylko pospieszył z pomocą. Była nią dobra rada, by pani Agnieszka też stanęła do wyborów i zawalczyła o lukratywny status posła.
Jeśli pan minister oczyma wyobraźni widział już wyborcze plakaty pani Agnieszki, ta brutalnie sprowadziła go na ziemię. – Aby zostać politykiem musiałabym nauczyć się kłamać i mówić co innego, a co innego robić – powiedziała z mocą, jaką daje szczerość. Właśnie tą mocą, moim zdaniem, został porażony pan Cieślak. I w takim stanie opuścił pacanowski urząd pocztowy, by po chwili zadzwonić do partyjnego kumpla, który przypadkiem jest zwierzchnikiem pani Agnieszki. Czy było to działanie świadome, czy też umysł wybrańca (części) narodu nadal pozostawał zmącony porażeniem przez prawdę, niech ocenią fachowcy. Tymczasem kula śnieżna ruszyła i koniec końców pani Agnieszce otwarto drogę do posłowania, bo – zwolniona dyscyplinarnie – naczelniczką poczty miała przestać być w trybie natychmiastowym.
„Miała” robi wielką różnicę, bowiem wieść o pacanowskiej tragifarsie dotarła na Nowogrodzką i wzburzyła prezesa wszystkich prezesów. Z jego gabinetu, jak podpowiada nie tyle wyobraźnia, co znajomość naszej klasy (sic!) politycznej, dochodziły gniewne pomruki w rodzaju: Jak to tak?! Przecież mieliśmy ruszyć w Polskę, by wsłuchać się w głos suwerena, a tu taka wtopa! Rozgniewany pan prezes, żeby nadać sprawie właściwą rangę skorzystał gdzieś na trasie z mównicy, skąd w kraj przesłał wiadomość: albo pan Cieślak poda się do dymisji, albo będzie zwolniony.
Szczęśliwie, były minister nie znika nam z horyzontu. Nadal pozostanie posłem, więc możemy liczyć na jego empatię i dobre rady. A że lubię czepiać się słówek, to się uczepię tego „liczenia”, bo ma w sprawie kluczowe znaczenie. Prezes Kaczyński jest ostatnimi czasy wprawiony w liczeniu szabel po stronie Zjednoczonej Prawicy, a mając tak kruchą sejmową większość, zmuszony jest liczyć i na posła Cieślaka. Zaś pan, już nie minister, w nagrodę za podporządkowanie się prezesowemu wyrokowi, zapewne liczy na miejsce na listach wyborczych… I tak dalej, i tak w kółko, niech się kręci! Ważne, że byle matoł nie zaszkodzi matołkowi i legenda Koziołka Matołka przetrwa. A może narodzi się nowa, bo w Pacanowie nie tylko kozy kują, ale odważną prawdą w oczy kłują.