Gdy je widzę, to się wstydzę
Kiedyś syn, zniecierpliwiony czekaniem, aż się wyszykuję do wspólnego wyjścia, powiedział: Ty to nawet, gdy idziesz do śmietnika musisz być umalowana! Miał dzieciak rację, choć na zawsze wrobił się w wynoszenie śmieci. Przywołuję ten epizod, bo wprawdzie nadal dzień w dzień oko tuszuję, to na świat staram się patrzeć gołym, trzeźwym okiem. I opisywać go niczego nie tuszując. Ot, taka gra słów…
Zatem o autorce wiadomo, że nie znosi pośpiechu, za to lubi bawić się słowem. I choć rzęsy tuszuje, to świata nie pudruje… Fakt, lubię rymować, ale i pożartować. Nie wiem jednak dlaczego, gdy mówię, że jestem feministką, są tacy, którzy biorą to za żart. Ale na tych, sorry, nie zwracam uwagi, bo tę przykuła zasłyszana niedawno opinia, że feministką to ja jestem tak w połowie.
Hmm… To prawda, że biustonosza z siebie nie zdzieram na ulicznych protestach, za to w butach zelówki, owszem. Bo, jak widzę, co funduje nam zblatowany z Kościołem rząd, to ręce i piersi mi opadają. Piersiom pomaga już tylko biustonosz (niech więc zostanie, gdzie jest), ale ręce jeszcze unoszę i dłonie w pięść zaciskam! Za Izę z Pszczyny i Agnieszkę z Częstochowy, za wszystkie kobiety, które nie chcą być inkubatorami. Za niezłomnych sędziów Tuleję i Juszczyszyna, za utratę twarzy w Europie i unijnej kasy w budżecie, za fasadowy Trybunał i KRS, za totalny Pegasus i groteskowe, paliwowe imperium prasowe. Ale szczególnie mocno pięścią wygrażam rządowi za moralny upadek oraz tkwienie przy korycie okupione walkowerem w starciu z pandemią. I jestem pewna, że nie są to poglądy przynależne feministkom, tylko przyzwoitym ludziom. Bez względu na płeć.
Gdy rzecz o feminizmie, musi pojawić się temat płci, oświadczam więc, że nie przegryzam tętnic mężczyznom i nie wyzywam ich na ubitą ziemię. Jako istot przydatnych w alkowie i warsztacie, nie potępiam en bloc i nie mam na nich alergii. Bo uczulona jestem na głupotę, a ta jest unisex. Stwierdzam z bólem i jak w Kultowej pieśni „mój ból jest większy, niż twój”, gdyż spotykając głupią babę cierpię bardziej, niż facet. On wyda z siebie rechot i tyle, a ja, gdy taką widzę, to się wstydzę i wcale nie w imię „solidarności jajników”!
Może ów brak empatii dla niegrzeszących rozumem kobiet definiuje mnie jako pół-feministkę? Nie mam pojęcia, wiem za to, że rozmowa nieskażonej rozumem kobiety ze skażonym parciem na władzę mężczyzną spowodowała tsunami, które wypłukało ze Zjednoczonej Prawicy resztki przyzwoitości. Mowa o spotkaniu Anny Marii Siarkowskiej z Jarosławem Kaczyńskim, gdzie każda ze stron wspierana była przez swój „dwór”. Precyzując: to były dwie strony, jednak szybko zlały się w jeden antyszczepionkowy konwentykiel, który położył łapę na tzw. ustawie Hoca.
Prawdę mówiąc, ona już była ustawą widmo, bo z jesiennych zapowiedzi posła Czesława Hoca został tylko cień. Jednak pojawiało się tam wykorzystanie przez pracodawców certyfikatów szczepiennych, ale zniknęło z projektu po spotkaniu posłanki Anny Marii z prezesem Jarosławem. Ten bowiem, za nic mając zdrowie rodaków, zabiega o utrzymanie steru władzy i większości parlamentarnej. To dlatego kadłubek lex Hoc, jak diabeł święconej wody, boi się choćby słowa „szczepienie”. Stawia na testy i rewolucyjną czujność Nowaka wobec Kowalskiego (i odwrotnie) dla stwierdzenia kto kogo zaraził, by dochodzić odszkodowania. To absurdalne i kompletnie niewykonalne! – załamują ręce lekarze i zdumiewa się co rozsądniejszy Polak. A ja, nurzając się w oparach absurdu, zapragnęłam, aby jakiś Kowalski z Krakowa oskarżył kuratorkę oświaty, Barbarę Nowak o roznoszenie zarazy. Ot, taki eksperymencik na żywym organizmie za bezrozumną polemikę z nauką w sprawie szczepień.
Nie wiem czy panie Anna Maria Siarkowska i Barbara Nowak się znają, ale ja obie wkładam do worka z bezobjawowym rozumem. Nie, żebym liczyła na cudowne uzdrowienie, ale niech mi znikną z oczu, bo ( jakem feministka) nie ręczę za siebie!
Katarzyna Kabacińska
Wstydzę się razem z autorką 🙁