Nawet mocno zdystansowani politycznie zapewne bez trudu odgadną o kim mowa. Choć nieobdarzany przesadną sympatią społeczną, zwykły poseł, a jednak trząsł całą Polską. Bez żadnego trybu, stawiając się ponad prawem, schowany na przysłowiowym tylnym siedzeniu w ucieczce przed odpowiedzialnością. Lekceważący ludzi człowiek, którego największą miłością jest stworzona przezeń partia. Jarosław Kaczyński.
Żadna tajemnica, iż należę do tej – coraz liczniejszej, jak mi się wydaje – grupy obywateli, dla których prezes Prawa i Sprawiedliwości nie jest ulubionym bohaterem sceny politycznej. Raczej jej złym duchem przybyłym z samego jądra konfliktu i szkodnikiem o wyraźnie autorytarnych zapędach. Wiem o tym nie od dziś, więc nie kieruje mną imperatyw kategoryczny podzielenia się tą wiedzą z całym światem tu i teraz! Jednak ostatnio pan Kaczyński zajął moje myśli na tyle, że muszę dać im upust, niczym jakiejś toksynie.
A wszystko za sprawą przesłuchania przez sejmową komisję ds. wyborów korespondencyjnych, czyli – mówiąc kolokwialnie – komisji powołanej do zbadania afery kopertowej. Jedni leżą krzyżem, inni się samobiczują, a ja oglądam i słucham pana prezesa. Bo umartwiać się można na różne sposoby. Na przykład teściowa rok rocznie na Wigilię przygotowywała kopiec uszek z kapustą i grzybami wielkości paznokcia. Widząc w mych oczach zdumienie pomieszane z podziwem, nieodmiennie wyjaśniała, że to jej pokuta za grzechy minionego roku. A ja, w ramach katharsis, wszystkimi zmysłami chłonę Jarosława Kaczyńskiego.
Jeszcze nie do końca ochłonęłam po tym ostatnim chłonięciu, ale jest kilka rzeczy, co do których świadek stający na komisji mnie upewnił. Po pierwsze zanotowałam u prezesa obniżkę formy w stosunku do zeznań przed komisją ds. Pegasusa. Czy tamto gremium było nie dość przygotowane, czy też komisja kopertowa wyciągnęła z tej lekcji wnioski, pewno jedno i drugie. W każdym razie posłom spoza PiSowskich kręgów udało się kilka razy przyszpilić prezesa, a przewodniczący Joński nie dał się sprowokować i wykazał się wielką cierpliwością. Zdzierżył lekceważące „wejście smoka”, czyli spóźnionego o kilkanaście minut pana Kaczyńskiego, co okazało się niczym wobec późniejszego, samowolnego przedłużenia sobie przez świadka przerwy z 5 do 40 minut.
To mogło bulwersować, tymczasem ja lekceważący stosunek prezesa do całego przedsięwzięcia widziałam na każdym kroku, w każdej jego wypowiedzi. Przecież członków komisji spoza matecznika PiSu musiała dotykać nieznośna protekcjonalność Kaczyńskiego, otwarte manifestowanie pogardy dla „ludzi Tuska”. No i ten bezprzykładny cynizm, gdy podważał legalność komisji, a zapytany dlaczego w takim razie przed nią staje, kpił w żywe oczy, mówiąc, że „z dobroci serca”. Jeśli nawet, zaciskając zęby, można było to wszystko jakoś wytrzymać, to prawdziwie zatrważająca jest świadomość, że prezes PiSu dokładnie w ten sam sposób zarządzał przez 8 lat Polską!
A nie ma wątpliwości, że zarządzał i to z tylnego siedzenia, chociaż przed komisją pan Kaczyński usiłował mylić tropy przesłuchującym. Bez powodzenia, bo jak na prawnika raczej słabo orientował się w materii. Z jednej strony nie potrafił dowieść, że ta – rzekomo nielegalna – komisja działa niezgodnie z konstytucją, z drugiej zaś udowodnić, że decyzje podejmowane w sprawie wyborów korespondencyjnych miały umocowanie prawne. Obserwując te zabiegi, zdałam sobie sprawę, że – kto, jak kto – ale prezes nie musi znać prawa, wszak ono go nie dotyczy. On sam jest prawem! Bezkarnie robił, co chciał i poza „wszelkim trybem”, czego przecież nie ukrywał. Ongiś, gdyż obecnie salwuje się żałosną ucieczką w mrok niepamięci.
Gdyby taka postawa prezesa była dla mnie czymś nowym, pomyślałabym, że to efekt instruktażu z taśm Tomasza Mraza o najlepszej linii obrony w razie dociekliwości Koalicji 15 października. Prymat wiedzie tu fraza „nie pamiętam” oraz zabiegi „odwracania kota ogonem”. Tymczasem, jeszcze ciepła instrukcja postępowania jest ciepła, nie tylko dlatego, że pochodzi z nagrań właśnie ujawnionych przy okazji całkiem innej afery, a tych ci u nas dostatek… Jest ciepła, bo to przysłowiowe odgrzewane kotlety, wszak PiS – moim zdaniem – od dawna ma mistrzostwo świata w przydawaniu nowych (czytaj: swoich) znaczeń słowom i zdarzeniom. Stąd mój apel: nie dajcie się nabrać, bo kot tu nie zawinił.