W listopadzie 2022 roku, dokładnie miesiąc przed upadkiem rakiety w Zamościu, o opiekę polskiego nieba na Jasnej Górze modlili się dowódcy 3. Warszawskiej Brygady Rakietowej Obrony Powietrznej. Prosili, aby Hetmanka Żołnierza Polskiego chroniła Ojczyznę i tych, którzy jej strzegą. – W związku z sytuacją, którą mamy w naszym kraju, a także wojną za naszą wschodnią granicą, wykonujemy wiele ważnych zadań w zakresie obrony powietrznej naszego kraju. Czuliśmy wielką potrzebę serca, aby zawierzyć się Maryi – powiedział generał Sławomir Kojło.
Wstawiennictwo Hetmanki Żołnierza Polskiego okazało się koniecznością zważywszy na fakt, że dwa dni wcześniej odłamki ukraińskiej rakiety zabiły dwóch Polaków. W pewnym sensie prośby generała Kojło zostały spełnione – w Zamościu, dwanaście kilometrów od Bydgoszczy, w połowie grudnia runął z nieba tajemniczy obiekt. Miejscowi spekulowali, że to być może fragmenty pocisku, może UFO albo jeszcze gorzej – wraży dron lub uzbrojony wojskowy dron, zapewne ruskiej proweniencji. Już po czterech miesiącach od upadku rakiety w Zamościu pojawiło się wojsko, straż pożarna i policja, jednak do dziś nie znamy szczegółów – wiadomo tylko, że była rosyjska. Ale za pewnik należy przyjąć, że stał się cud, o który prosili w Częstochowie obrońcy polskiego nieba – rakieta nie była uzbrojona. Zatem nie na marne poszła pielgrzymka dowódców 3. Warszawskiej Brygady Rakietowej Obrony Powietrznej. Do niewątpliwych podniebnych sukcesów polskich mundurowych należy też zagubienie przez policję drona wartości 200 tys. złotych, poszukiwania balonów, które nadleciały z Białorusi oraz niebywały incydent na Okęciu. Oto lądujący polski samolot z setką pasażerów minął o 30 metrów wielkiego drona wielkości szybowca! Ministrowi Błaszczakowi, dowództwu policji i LOT-u nie pozostaje nic innego, jak tylko zawierzyć się znów Najświętszej Panience. Bowiem zaledwie pół roku po pielgrzymce okazało się, że polskie niebo, dziurawe jak sito, jest bezbronne mimo ubiegłorocznych zapewnień ministra Błaszczaka o fantastycznej „żelaznej kopule” nad Polską. I do dziś nie wiadomo, co latającego i – tym razem – uzbrojonego może nam jeszcze spaść na głowy.
Dlatego nie dziwi ostra reakcja polityczna Polski na poczynania Kremla w Polsce i ostrzał rakietowy Najjaśniejszej. Otóż 9 maja, kiedy Rosja obchodzi swoje największe święto, minister rozwoju i technologii Waldemar Buda ogłosił urbi et orbi: od tego dnia w Polsce obowiązuje nazwa Królewiec zamiast sowieckiego Kaliningradu. Chodzi bowiem o dekomunizację nazwy miasta i obwodu kaliningradzkiego.
Z inicjatywy samorządowców, popartej wnioskiem Ministra Rozwoju i Technologii Waldemar Buda, Komisja Standaryzacji Nazw Geograficznych poza Granicami Rzeczypospolitej Polskiej, działająca przy Głównym Geodecie Kraju na posiedzeniu w kwietniu br. uchwaliła, że dla miasta Kaliningrad zalecana jest wyłącznie polska nazwa Królewiec, a dla obwodu kaliningradzkiego: obwód królewiecki. Minister Buda wytłumaczył w czym rzecz: – Nie chcemy w Polsce rusyfikacji i dlatego podjęliśmy decyzję o zmianie nazywania w naszym rodzimym języku Kaliningradu i obwodu kaliningradzkiego. Nazewnictwa nam narzuconego i sztucznego, które nie jest związane z naszą historią. Fakt nazwania dużego miasta imieniem M.I. Kalinina, czyli zbrodniarza współodpowiedzialnego m.in. za wydanie decyzji o masowym wymordowaniu polskich oficerów w Katyniu w 1940 r., budzi w Polakach negatywne emocje.
No to, Huston, mamy problem. W Rosji jest kilkadziesiąt miast i przysiółków, które noszą imiona krwiożerczych bolszewików i budzą jeszcze większe negatywne emocje. Mają więc Sowieci miasto Dzierżyńsk, którego nazwę mamy prawo i obowiązek zmienić, bo był on Polakiem. Jest Swierdłowsk na cześć żydowskiego bolszewika, jest Kirow, Stalinograd i Urick, a nawet Leninskoje, Leninogorsk, Lеninodar, Engelsk czy Marks. Wygląda na to, że Komisja Standaryzacji Nazw Geograficznych poza Granicami Rzeczypospolitej Polskiej będzie miała huk roboty. Konieczność zdekomunizowania nazw rosyjskich miejscowości jest tym bardziej pilna, że ogromna większość bolszewików to starozakonni.
Niby nic nie wiadomo o rakiecie, a minister Błaszczak milczy jak zaklęty to jednak TvOKO ma swoje źródła informacji, mimo podwyższonej gotowości wojska i policji. Otóż z naszych pewnych informacji wynika, że z nieba spadła Sztuczna Inteligencja z pięknie wygrawerowanym nazwiskiem właściciela tejże inteligencji: „Antoni Macierewicz, pierwyj refriejtor (bombardier) Polszy”.
Podobno jeden z największych myśliciel epoki oświecenia Wolter mawiał: „Dowiedz się kogo nie wolno krytykować, a będziesz wiedział kto tobą rządzi.” Osiemnastowieczny filozof (poparł rozbiory Polski opłacony przez Katarzynę II) jakby przewidział rządy PiS w drugiej dekadzie XXI wieku. Najlepiej widać to w TVPiS, w której za blisko trzy miliardy rocznie ze świecą szukać krytyki Kaczyńskiego i kaczystów. To temat tabu. W rządowych mediach – działających za pieniądze podatników – nie uświadczy się nawet milimetra krytyki Kościoła. Bo te dwie instytucje właśnie nami rządzą. Dlatego TVPiS nie zająknął się słowem, jak to może być, że nad Polską, przy granicy NATO, latają bezkarnie niewidzialne wrogie aparaty.
Zawierzenia zawierzeniami, ale niedawno przeżyłem niemałą konsternację czytając o boskiej mocy skarpetki Jana Pawła II. Wzmiankowana skarpeta jest biała lecz lekko przybrudzona, z pozoru zwyczajna, jednak o niewiarygodnej sile. Autentyczność papieskiej skarpetki została potwierdzona przez naocznych świadków. Pojawił się nawet specjalny dokument, w którym siostra zakonna potwierdza autentyczność skarpetki, którą „używał Czcigodny Sługa Boży Jan Paweł II Papież„. Gwoli ścisłości – wzmiankowana skarpetka to relikwia III stopnia działająca cuda przez potarcie. Dlatego sensowne wydaje mi się pocieranie skarpetką ministra obrony Błaszczaka, dzięki czemu polskie niebo będzie bezpieczne.
Nie od rzeczy będzie też skorzystanie z wzorców brytyjskich z czasów II wojny światowej. Otóż w 1940 roku cała południowa i wschodnia Anglia usiana była posterunkami obserwacyjnymi. Trzyosobowa załoga takiego posterunku uzbrojona była w lornetki i telefony. Kiedy samoloty Luftwaffe zbliżały się do granic wyspy, posterunki obserwacyjne meldowały o zbliżającym się nalocie. Wówczas obrona powietrzna podrywała myśliwce Spitfir – i to działało! Chyba nic nie stoi na przeszkodzie, by minister Błaszczak powołał kilka kompanii obserwatorów na granicy z Rosją i Białorusią. Wówczas żadna rakieta – nawet wystrzelona z Leninskoje – nie przemknie niezauważona na terytorium Polski i będziemy mogli spać spokojnie.
JACEK DEPTUŁA