– Kobieto, ty to się chyba Boga nie boisz! – moje lepiej ułożone alter ego tytuł felietonu przyjęło ze świętym oburzeniem. Wyrażonym bezzwłocznie i bez znieczulenia. Więc jęłam się tłumaczyć, że nie jest moją intencją obrażanie, a już na pewno nie obrażanie Narodu. Chcę jedynie pokazać jakiej dewaluacji uległo w ostatnich latach słowo „narodowe” zajmujące dotąd poczesne miejsce w naszych patriotycznych annałach.
Jest swego rodzaju paradoksem, że dzieła tej degradacji dokonała prawica tak lubiąca stroić się w narodowe piórka. Tu przegięła, gdyż nadużywanie sprawia, że słowa najpierw powszednieją, potem pospolicieją, w końcu tracą swoją wagę. Bo inną wartość niesie z sobą celebrowane przy wyjątkowych okazjach wyrażenie „duma narodowa”, inną rozlepiane w czasie pandemii gdzie popadnie obwieszczenie o „narodowej kwarantannie”.
To pewnie żaden argument dla autorów hasła „Nie czerwona, nie tęczowa, tylko Polska narodowa”. A ono, niechciane, wdarło się przez otwarte okno 1 marca, w Narodowym (a jakże!) Dniu Pamięci Żołnierzy Wyklętych, gdy pod moim domem przechodził marsz narodowców. Zaraz stanął mi przed oczyma obraz Prawdziwego Polaka, który pogoni komusze niedobitki oraz zetrze uśmiech z twarzy uczestników Parady Równości. I choć zrobi to w odruchu patriotycznym i z miłości do Ojczyzny, to czegoś mi w tym obrazie zabrakło… Aż do mych uszu dotarł kolejny marszowy zaśpiew: „Nie czerwona, nie laicka, tylko Polska katolicka”. Oczywiście! Wszak Prawdziwy Polak to katolik, gotów na wezwanie prezesa z Żoliborza utworzyć bojówki dla obrony kościołów.
Zdroworozsądkowo myślący człowiek zapyta, kim jest ten wróg? Tymczasem nie ma to większego sensu, gdyż Zjednoczona Prawica od lat cierpi na syndrom „oblężonej twierdzy”. Zrazu miał on twarz Donalda Tuska, ale im bliżej wyborów, im większy strach przed przegraną, tym częściej ów wizerunek przypomina stugłową hydrę. Liberalną i rozpasaną, przed którą obrona to zaszczytny obowiązek każdego obywatela, a co dopiero, tego czy owego, ministra. Stają więc do walki urzędnicy w służbie narodu, żeby wymienić tylko Piotra Glińskiego, którego oręż to m.in. Fundusz Patriotyczny, Zbigniewa Ziobrę mającego największy arsenał broni, o Funduszu Sprawiedliwości nie zapominając, czy Przemysława Czarnka z jego smykałką do inwestowania w nieruchomości.
Panowie idą ławą i zabezpieczając sobie przyczółki, szczodrze sypią groszem. Nie swoim, za to dla swoich. Założyli, że ich machinacje przed wścibskim okiem chronić będą górnolotne hasła ze sprawiedliwością, wiarą, tradycją, patriotyzmem i kagankiem oświaty na sztandarach. Tyle, że sprawiedliwie jest, gdy konfitury dostają nasi, czyli posłuszni kościelnym hierarchom, odwołujący się do narodowych wartości, patrioci – nacjonaliści oraz ulokowani w willach piewcy odnowy moralnej polskiej szkoły. Łapy pozostają więc lepkie i na nic zdają się próby ukrycia ich przez podlewanie ciężkostrawnym „bogoojczyźnianym sosem”, że zaczerpnę z maila ministra Dworczyka.
Szczególnie spektakularny jest ostatni samobój, jaki strzeliła sobie prawica. Taki prawy sierpowy w splot narodowy… Chodzi o Narodowe (!) Centrum Badań i Rozwoju – koalicyjny łup ludzi Adama Bielana, które jeśli miało służyć rozwojowi czegokolwiek, to partyjki Republikańskiej. Mikrej, ale do wzięcia są miliony, tylko trzeba działać tak, by „ciemny lud to kupił”, jak mawiał osławiony pijarowiec PiS-u. Dzięki śledztwu opozycji już „nie kupi”, bo wie, że NCBiR to przepompownia grubej kasy (głównie unijnej) do prywatnych kieszeni. Wśród beneficjentów znalazł się minister Jacek Żalek, chwilowo z Partii Republikańskiej. Niby ultrakatolicki poseł, usta pełne świętych frazesów, a ma chłop kłopoty z 7. przykazaniem! Natomiast ceni wartość, jaką jest rodzina i dzieli się ze szwagrem. Bo choć Centrum jest Narodowe, to przecież dla całego narodu nie wystarczy. Będzie bunt?