9.8 C
Bydgoszcz
poniedziałek, 14 października, 2024
spot_imgspot_imgspot_imgspot_img

JULO RAFELD: Taka sobie historia… – część 6

Także tym razem, bez zbędnego wstępu – ciąg dalszy intrygującej opowieści pana Mietka.

Tamci dwaj znikają, ja nie próbuję zagadywać kobiety, ona też milczy. Po kwadransie bankowiec przynosi kilka papierów do podpisania, co czynię według jego instrukcji. Jakby czytając w moich myślach wyjaśnia, że część spraw wymaga obu podpisów. Gówno prawda, myślę sobie, ale nie dzielę się żadnymi wątpliwościami. Natomiast czuję, że wypada mi zainteresować się czymś innym. Mianowicie pytam, czy mógłbym na dwa słowa poprosić pana Henryka na bok. Bankowiec kiwa głową ze zrozumieniem, mówi, że za moment i znika.

Mój nowy kumpel Henio wychodzi minutę po nim i wraca po kwadransie ze słowami: wszystko załatwione.Widząc moją pytającą minę klepie się dyskretnie po piersi, co ma znaczyć, że wewnętrzna kieszeń marynarki zawiera to, co zgodnie z naszą umową i na mnie czeka. I gdy już  siedzimy w aucie, koperta wędruje do moich rak. Decyduję się do niej zajrzeć i widzę związany gumką gruby pakiet stóweczek. Po chwili wjeżdżamy do miasta a ja zaczynam się zastanawiać, jak to teraz praktycznie będzie z towarzystwem pani Joli. Okazuje się, że plan jest następujący. Henryk udaje się do mojego banku, zaś ja i Jola na jedną dobę kwaterujemy się w hotelu przy Dworcowej. Spoglądam na Henia zdziwiony, a on od razu wyjaśnia, że to tylko tak na wszelki wypadek, gdyby moja obecność w banku mogła się jeszcze okazać konieczna. Mówi to z łagodnym uśmiechem i puszcza do mnie oko. Sugeruje, że z taką forsą to wyprawię pewnie  dla kumpli niezłą imprezę i kto wie, gdzie musiałby mnie potem szukać. Pani Jola ma mieć mnie na oku i przypilnować, a w razie czego alarmować, gdyby mi do głowy przyszły jakieś głupoty.

Nie muszę tłumaczyć, że to mi nie pasuje, ale przecież nie mogę protestować, a nawet chyba powinienem okazać zadowolenie, że spędzę trochę czasu w komforcie,  Oczywiście nie mogę się też na to zgodzić. I od razu zaczynam kombinować, jak się od tej opieki uwolnić, bo przecież mój własny plan zakłada inne działania. Mianowicie, że właśnie od tej chwili mój kontakt z panem Henrykiem się urywa i to na dobre. Siłą rzeczy z ciemnowłosą, dżinsową panią Jolą również. Na szczęście znam moje miasto jak mało kto i szybko wpadam na pomysł. Ale najpierw nie odmówię sobie solidnego obiadku, na który wysyła nas pan Henio tuż po zabukowaniu nas w hostelu. On się żegna, ja zostaję z Jolką w pobliskiej restauracji, a raczej takim lepszym bistro za rogiem. Podjadam sobie smakowitą goloneczkę i widzę w myślach, jak pan Henio składa w banku swoją instrukcję, wskazującą dokąd mają zostać przelane wszystkie pieniądze, które lada chwila pojawią się na moim koncie. Bank rejestruje instrukcję i… odkłada ją na drugie miejsce w kolejce, o czym jednak Henio nie ma szans się dowiedzieć. Oczywiście jego instrukcja zostanie wykonana, choć nie w takiej formie jak sobie wyobraża. Na jego, czy też może  kogoś innego konto zostanie przesłane całe, równiutkie dziesięć złotych, które wedle mojej wcześniejszej instrukcji pozostaną w banku. A potem, czego jestem pewien, forsa popłynie jeszcze dalej, tak, żeby ślad po niej zaginął. Już sobie wyobrażam zdziwienie i komentarze kilku bankowców, zajętych transakcjami na kwotę wartości trzech euro? Niewykluczone, że te „drobne” nigdzie nie popłyną, bo to z pewnością mniej niż minimalna prowizja… Ale to już nie mój kłopot. A cwany pan Henio i jego spółka dowiedzą się o tym jakiś dzień, dwa później. Najpierw pomyślą, że to tylko jakaś pomyłka, ale bank zapewni ich, że w pełni wykonał także drugą instrukcję; tę złożoną przez niego. I szok – DRUGĄ! Jaką DRUGĄ? Wtedy dotrze do nich, że zostali wydymani i to przez jakiegoś bezdomnego słupa. No, oczywiście postarają się o jakieś psy, które zostaną spuszczone żeby mnie odnaleźć. A co ja?

No i zbliżamy się do jedenastej, ale żadnemu z nas ani w głowie robienie dłuższej przerwy; tak obaj jesteśmy podekscytowani. Ot, na tyle, żebym zdążył jeszcze do Żabki dziesięć minut przed zamknięciem po następne piwka, zanim popłynie dalszy ciąg opowieści.

Kończymy jeść i mówię, że teraz muszę na chwilę wyjść; niedaleko, żeby oddać dług koledze i że za pół godziny wrócę. Na to moja opiekunka zapowiada, że przejdzie się razem ze mną, dla towarzystwa oczywiście. Całą postawą staram się okazać brak sprzeciwu, bo też w rzeczywistości  to mi nie przeszkadza. I tak ją zrobię w konia.

Henryk nie mógł lepiej wybrać  tego chwilowego lokum, bo miejsce mich sobotnich spotkań z kumplami znajduje się o rzut beretem, na tej samej ulicy. Okoliczności są tam takie, że wejście do kamienicy to zwykłe drzwi bez żadnego zabezpieczenia, a ciemny i wąski korytarz prowadzi bezpośrednio na klatkę schodową. Ale jak wiecie, nasza paczka urzęduje zawsze na podwórku, na zapleczu domu. Tylko że obcy w ogóle się nie zorientuje o jego istnieniu, bo z korytarza nie ma żadnego przejścia. Przypadkowy gość nie ma pojęcia, że na piętrze jest łącznik do oficyny, z której można zejść na wspólne podwórko. To zaś ma tę zaletę, że przez małą drewnianą furtkę idzie przedostać się na zaplecze sąsiedniej posesji,  przy równoległej uliczce, skąd droga otwarta.

Ponieważ miejsce wygląda dość obskurnie, pani Jolanta bez wahania godzi się, ba, nawet sama proponuje, żebym sam wszedł na górę do kolegi, a ona zaczeka pod bramą przy wejściu. Skwapliwie popieram i obiecuję powrót na pięć minut. Dalszy ciąg łatwo przewidzieć. Opisanym przed chwilą sposobem wydostaję się na Lipową i przez nikogo nie zatrzymywany ani nie obserwowany spokojnie kieruję się w lewo, w stronę zatłoczonego placu z bazarem. Można powiedzieć, że pierwszy etap mojego planu zostaje odfajkowany. I to nawet szybciej niż się spodziewałem, bo trudno było przewidzieć, że tak prędko tutaj dotrę.

CDN.

JULO RAFELD

Podobne artykuły

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Pozostańmy w kontakcie

253FaniLubię
508SubskrybującySubskrybuj
- Advertisement -spot_img

Ostatnio dodane