Zastanawiam się, kto jest właścicielem nosa bardziej znanego, niż wszystkie inne? Moja pierwsza myśl to Barbra Streisand, o której Truman Capote miał powiedzieć, że do pokoju najpierw dumnie wkracza jej nos, dopiero potem ona cała. Rzeczywiście, gwiazda ma nos wydatny, ja jednak zwróciłam uwagę na użyte przez pisarza określenie, że ów nos „wkracza dumnie”. Utwierdza mnie to w przekonaniu, iż Streisand nie tylko jest genialną artystką, ale też znającą swoją wartość, mądrą kobietą. I wie, że jej talent jest większy od nosa, którego – wbrew namowom – nie dała sobie zoperować!
Za sprawą słynnej divy powiało wielkim światem, tymczasem mnie przyszedł do głowy inny, też znany na obu półkulach, przykład. To drewniany pajac Pinokio wystrugany przez poczciwego stolarza Gepetto ze stołowej nogi. Pajacyk okazał się być niewdzięczną, niesforną kukiełką, którą za jej wybryki ukarano nosem rosnącym z każdym popełnianym kłamstwem. Brzmi groźnie, ale autor bajki Carlo Collodi zadbał o szczęśliwe zakończenie, pozwalając, by drewniany bohater zmienił się w ślicznego chłopca. To była nagroda za to, że Pinokio wyciągnął wnioski z niecnych uczynków i starał się zasłużyć na miano dobrego, uczynnego pajacyka, by na końcu stać się człowiekiem.
Czyżby u podstaw tego zainteresowania cudzymi dużymi nosami leżał fakt, iż ten mój własny też malutki nie jest? Już słyszę te kąśliwe uwagi! Ale spokojnie, u mnie wszystko (no, prawie…) w normie. Jak codziennie więc, tak i w poniedziałek, w przedpołudniowej krzątaninie towarzyszyła mi stacja TVN24. Telewizor traktuję wówczas jak radio, a przed ekranem zasiadam dopiero, gdy coś naprawdę przykuje moją uwagę. I tak się stało w rzeczony poniedziałek. Niespodziewanie usłyszałam, że łączą się z Bydgoszczą, gdyż do naszych zakładów lotniczych zawitał sam pan premier! Toż to jak wash&go, takie dwa w jednym: Bydgoszcz i prezes Rady Ministrów, na co mogłam zareagować tylko zacumowaniem przed telewizorem.
I czasem warto zatrzymać się w biegu, aby nie przegapić, że odwołam się do historii Pinokia, jakowejś cudownej przemiany. A z taką mieliśmy do czynienia, bo oto pan premier oświadczył publicznie, że fundusze unijne „niesamowicie wzmacniają naszą suwerenność”. Dobrze, że zakotwiczyłam wygodnie w fotelu, bo padłabym na twarz. A może raczej na kolana w geście dziękczynnym, że prezes – wprawdzie nie wszystkich prezesów, ale jednak Rady Ministrów – powiedział głośno to, o czym ja syczałam w bezsilnej złości przez pół roku! Co tam ja, co niczym mantrę powtarzali politycy opozycji, na co wskazywali eksperci i komentatorzy. Wszystko na nic, albowiem pan Morawiecki wykonał woltę i z dumnego ogłoszenia funduszy z KPO nowym planem Marshalla,zszedł na Ziobrowe tony. Z dużą łatwością oskarżał Unię Europejską o szantażowanie Polski kamieniami milowymi, uleganie złym podszeptom Tuska i reszty opozycji, a w końcu o zamach na naszą wolność.
Gdy podczas poniedziałkowej relacji usłyszałam więc, jak Mateusz Morawiecki wytacza ciężkie działa i mówi o środkach unijnych w kontekście zwiększania naszego „potencjału niepodległości”, z ulgą stwierdziłam, że nos się prezesowi RM nie wydłużył. A może nawet nieco się skrócił? Łatwo domyśleć się, co mogło utrzeć nos panu premierowi – widmo recesji zajrzało mu w oczy! No i guru Zjednoczonej Prawicy zaczął coś przebąkiwać o „elastyczności” w stosunkach z Unią…
Pozostawało udać się do Canossy. Wprawdzie przeprosin za „mijanie się z prawdą” nie było, ale Zbigniewowi Ziobrze premier odpłacił się za „miękiszona” mówiąc, że jeśli ktoś nie rozumie czym dla Polski są środki z KPO, on chętnie wytłumaczy. Tłumaczyć to się będą obaj panowie, ale jeszcze nie teraz. Teraz to ja się cieszę z powrotu racjonalnego myślenia o unijnych pieniądzach. I cieszy mnie, że tą symboliczną Canossą stała się Bydgoszcz. Na mój nos powinno być już z górki, ale to nie mój nos prawdę nam powie.