Media, ale i spora część ich odbiorców żyją szczytem NATO. I nic dziwnego, bowiem mniej powściągliwi w słowach politycy, a także komentatorzy okrzyknęli spotkanie w Madrycie „historycznym” i „przełomowym”. Niektórzy nawet zanim sojusznicze gremium się zabrało. Nie pretendując, w żadnym razie, do miana znawczyni szczytów jakichkolwiek, wyznam, że wiarę w wyjątkowość plonu NATO-wskich obrad podzielam w połowie. Tej, dotyczącej akceptacji rychłego przyjęcia do Sojuszu Szwecji i Finlandii, choć nie bez wątpliwości jaką cenę za łaskawą zgodę Turcji zapłacą Kurdowie… Niemniej, to dla bezpieczeństwa Polski bezcenne! No i pozostające w kontrze do imperialnych wizji Putina i planu odsuwania wpływów NATO od rosyjskich granic.
Tymczasem sojusznicze skrzydła rozpościerają się coraz szerzej i bliżej Rosji, której jednak nowa strategia Sojuszu nie definiuje precyzyjnie i realistycznie. Czyli jako zdeklarowanego i groźnego wroga! W dyplomatycznym języku Rosja staje się natomiast „zagrożeniem”, co i tak jest krokiem w dobrą stronę wobec poprzedniego statusu „strategicznego partnerstwa”. Jak zwał, tak zwał, ważne, by rosyjskiego zagrożenia nie lekceważyć.
Dowodem takiego poważnego podejścia ma być utworzenie w Poznaniu stałej bazy dowództwa V Korpusu US Army. Dotąd kwatera główna była w Stanach Zjednoczonych, a w Polsce jedynie tzw. wysunięty punkt dowodzenia. Gdyby ktoś nie doceniał posunięcia USA, refleksja musiała przyjść z chwilą uświadomienia sobie, że słowo „stała/stały” było leitmotivem wszystkich absolutnie wystąpień w Madrycie, bo nie tylko strony amerykańskiej. Ale, jak dla mnie, nawet powtarzane po wielokroć, nie mogło być przeciwwagą dla pozbawionej jakiejkolwiek moralności, barbarzyńskiej armii sowieckiej.
Tylko osobnicy zdemoralizowani do szpiku kości mogą w ramach prowokacyjnych gierek skazywać na śmierć dziesiątki niewinnych cywilów. A przecież taką prowokacją – kwintesencją zła i pokazem siły były ataki rakietowe najpierw podczas spotkania państw grupy G7, potem w czasie rzeczonego szczytu NATO. Dlatego nie może mnie zadowolić ani uznanie Rosji za „zagrożenie”, ani bardziej „stałe” zaangażowanie sił NATO-wskich w Europie Środkowej. Z niecierpliwością czekam za to, aż prezydent Zełenski obwieści wszem i wobec, że Ukraina dostała wreszcie nowoczesne systemy przeciwlotnicze, artylerię dalekiego zasięgu czy więcej haubicoarmat. Wprawdzie świat Zachodu nie odmawia Ukraińcom pomocy, ale tak jakby bez świadomości, że na polu walki każda minuta zwłoki kosztuje ludzkie życie… Bo deklaracje, owszem są, jednak dostawy ciężkiego sprzętu idą jakoś ociężale, w przysłowiowym żółwim tempie.
Nie bardzo to rozumiem, wiele argumentów po prostu do mnie nie trafia, ale co do jednego mam absolutną pewność – oni tam walczą też za mój spokój i pokój, za moje dzieci i wnuki. Tyle, że dla Ukrainy Rosja to wyprany z wszelkiego morale śmiertelny wróg, a dla nas, może już nie hipotetyczne, jednak ciągle tylko „zagrożenie”…
I niechby tak zostało, warto jednak przypomnieć rządzącym, że za taki komfort życia trzeba płacić! Nie trwonić unijnych pieniędzy, a gdy zabraknie kasy sięgać do kieszeni rodaków! Tym bardziej, że przy sięgnięciu głębiej można dostać „po łapach”, bo – jakby ktoś zapomniał – zakazanym, a jednak owocem siedmiu lat demolki państwa przez Zjednoczoną (sic!) Prawicę jest ukształtowane przez polską ulicę (bo nie zagranicę) społeczeństwo obywatelskie. Nieźle wyedukowane na nieprawościach i manipulacjach władzy, na bajdurzeniu o „putinflacji”… Społeczeństwo świadome swoich praw, których nie zawaha się użyć.