Jak wiadomo, nie jestem fanem obecnego prezydenta Bydgoszczy i ekipy, która w jego imieniu, moim zdaniem, marnuje zbyt wiele szans na rozwój miasta. To długi temat do trudnej rozmowy, ale jedno muszę powiedzieć głośno: za Młyny Rothera należy się głęboki ukłon.
Wyspa Młyńska jeszcze kilkanaście lat temu była wrzodem wstydu w centrum miasta. Zarośnięta, zaniedbana, zapomniana przez policję i przyzwoitych mieszkańców stanowiła idealne miejsce do delektowania się najtańszym winem i wyjaśniania sobie różnych rozbieżności światopoglądowych przy użyciu pustych butelek po tymże napitku. I nagle pojawił się prezydent Konstanty Dombrowicz, który postanowił coś z tym zrobić. Pozyskał skądś pieniądze, miał determinację i udało się: miasto odzyskało naprawdę uroczy zakątek, taki, który natychmiast znalazł się na liście obowiązkowych miejsc do odwiedzenia w Bydgoszczy.
Ale problemem były ruiny Młynów Rothera. Choć z zewnątrz nie wyglądały tragicznie, to w środku był dramat; stała woda, nikt nie miał pomysłu ani środków, żeby coś mądrego z tym zrobić. Były pomysły na hotel, na centrum kongresowe, ale za koncepcjami nie szły żadne sensowne mechanizmy finansowania. Ruina stała, niszczała.
Decyzją prezydenta Rafała Bruskiego miasto postanowiło odzyskać Młyny i stworzyć w nich coś niekomercyjnego, służącego bydgoszczanom i turystom, których w Bydgoszczy jak na lekarstwo. Przyznaję: zaskoczyła mnie ta odważna decyzja, a jeszcze bardziej niespotykany w naszym mieście profesjonalizm wykonania; od tego fizycznego, budowlanego do wizerunkowego, marketingowego. Miejsce jest świetne, mimo że wciąż w budowie, i świetnie się „sprzedaje”. Można już wejść do środka, zobaczyć na własne oczy sale, wejść na taras widokowy. Bezpłatnie, z uśmiechniętą obsługą. Wiem, że to oczywiste oczywistości, ale w moim ukochanym mieście takie banały urastają do rangi wydarzenia!
Panie Prezydencie, proszę przyjąć moje szczere wyrazy szacunku pomysł i realizację inwestycji w Młynach Rothera!
PAWEŁ SKUTECKI