– Babciu, a ty wiesz jak wygląda flaga Ukrainy? – Pięciolatka zaskakuje mnie tym pytaniem między rzutami kostką w jednej ze swoich ulubionych planszówek. I chociaż zachowanie Pięciolatki i Siedmiolatki podczas gry w „Wio koniku!” jest klasykiem gatunku, bo dziewczynki nieustannie spierają się o to, która lepsza, to jednak w tym idyllicznym kadrze ze szczęśliwego dzieciństwa pojawiła się rysa…
Nieświadoma tych gorzkich refleksji Pięciolatka, nie mogąc doczekać się odpowiedzi w sprawie flagi, wyjaśnia, że błękit jest jak niebo, a kolor żółty symbolizuje łany zbóż. – To pszenica! – dorywa się do głosu Siedmiolatka i ze swadą opowiada o żyznych ukraińskich glebach. Przez chwilę jeszcze gada, jak najęta, aż nagle – cichutko wzdychając – mówi już bardzo poważnie: Babciu, tam jest wojna! Rosja napadła na Ukrainę. A ja dopiero dostrzegam, że na stole, obok gry planszowej, leżą rysunki dziewczynek, wśród których sporo jest tych w niebiesko-żółtej tonacji.
Poruszone siostry sięgały po niebieskie i żółte mazaki, kredki oraz pisaki zarówno w przedszkolu, jak i w szkole. Rysunki zabrały do domu, a wraz z nimi ze sto pytań, którymi zarzuciły rodziców. – Jak to jest, gdy trwa wojna? Co wtedy robią dzieci? Czy mogą chodzić do szkoły? A na place zabaw i czy to bezpieczne? Czy to prawda, że na wojnie można kogoś zastrzelić? Znaczy, czy wolno, gdy ktoś jest wrogiem?
To jedna z trudniejszych lekcji rodzicielstwa, ale odbyć ją trzeba. Ważąc każde słowo, powoli – krok po kroku, bez nerwów i epatowania wojennym okrucieństwem. I tak, kładąc nacisk na problem pomocy milionom uchodźców, udaje się zaspokoić pierwszą ciekawość dziewczynek. A one potem asystują przy w zakupach dla uchodźczych rodzin, a w domu chętnie uczestniczą w pakowaniu toreb z rzeczami, którymi ich rodzina podzieli się z tymi, co uciekli przed wojną tak, jak stali. Zostawili cały swój dobytek. Nie mają bagażu, nie mają niczego.
Dzieci na ogół nie zdążyły zabrać zabawek, ale czasem udało im się uratować ulubionego zwierzaka. Teraz czworonożny przyjaciel wraz z mamą i babcią pomagają jakoś oswoić obcy świat. Szkoda tylko, że tata musiał zostać… – No, ale on walczy o wolną Ukrainę – mali przybysze rezolutnie odpowiadają ciekawym ich losów Polakom. I bywa nawet, że życzliwość, nawiązane więzi przywołują zapomniany uśmiech. Ale to uśmiech na twarzach dzieci zmuszonych dorosnąć dużo za wcześnie i którym nie będzie łatwo otrząsnąć się z wojennej traumy.
Szczęśliwie, moje wnuczki, jak i tysiące małych Polek i Polaków, mogą korzystać z przywileju beztroskiego dzieciństwa, na które wprawdzie padł cień, ale to nie powinno zakłócić spokoju ich codzienności. Jako babcia – pacyfistka nie jestem zwolenniczką uwrażliwiania dzieci poprzez głębsze wchodzenie w arkana wojenne. Satysfakcjonuje mnie fakt, że podczas którejś ze wspólnych gier Siedmiolatka nieoczekiwanie scedowała swój rzut kostką na będącą w defensywie Pięciolatkę. A widząc moje zdziwienie, wygłosiła tyradę o tym, jak dobrze jest się dzielić. I za deklaracjami poszły czyny, słowo!
Gdy tak, po babcinemu, pławiłam się w poczuciu dumy, mój ukojony mózg zaatakował flesz obrazów, od których trudno uciec. Chcę wyrzucić z głowy bestialstwo ruskich żołdaków, jednak się nie da. Cena za to, że ich widok na moment – paraliżując ciało – odejmuje mi ból, jest ogromna. Ale płacą ją Ukraińcy. Ja mam nieco irracjonalne poczucie, że mój, że moich wnuczek spokój okupił życiem czteroletni Sasza. Łzy, niemy krzyk protestu, zaciśnięte w gniewie pięści… I ta bezradność! Mnie boli dusza, a babcię Saszy?