W ubiegłym roku nie udało mi się (a czyniłem to przez piętnaście lat bez przerwy) pojechać do Czeskiego Cieszyna na przegląd „Kino na granicy”. Jako, że mam dostęp do najnowszej nadwełtawskiej produkcji, zacząłem uzupełniać moją wiedzę i czechofilskie kompetencje o filmowe premiery ostatnich dwóch pandemicznych sezonów. Jednym z tytułów jaki przykuł moją uwagę była ekranizacja poczytnej, napisanej dziesięć lat temu, powieści Patrika Hartla Prvok, Šampón, Tečka a Karel. Przeczytałem swego czasu tę książkę i wiedziałem, że jej autor początkowo traktował fabułę jako osnowę scenariusza przyszłego filmu. Długo szukał kogoś, kto przekułby na ekranową opowieść jego pomysł i ostatecznie sam stanął za kamerą. Miał zresztą skromne w tym zakresie doświadczenie – w 2008 roku podpisał się pod komedią Taková normální rodinka. Rzuciłem się więc do oglądania. Okazało się później, że film z polskimi napisami znalazł się w ofercie jednego z rodzimych kanałów streamingowych.
Tytułowe pseudonimy: Pierwotniak, Szampon (w polskiej wersji Piękniś), Kropka i Karel nosi czterech kumpli, który dwadzieścia lat wcześniej ukończyli jedno z praskich liceów i każdy wybrał jakąś drogę życiową, która nie do końca odpowiadała ich wyobrażeniom. Pierwszy, po ukończeniu studiów pedagogicznych zajął się obsługą zagranicznych delegacji i utrzymywaniem rodziny. Zresztą nie szło to ze sobą w parze, bo z powodu opieki nad licznym (dodajmy żeńskim) potomstwem, został zwolniony z pracy. Drugi jest reżyserem filmowym i choć siedzi na produkcyjnym fotelu w jednym z barrandovskich studiów to zajmuje się kleceniem gównianych reklam na zlecenie bogatych inwestorów. Trzeci to kapitan czeskiej armii, weteran wielu misji pokojowych, twardy facet szkolący adeptów mundurowej przemocy, ale… cały czas mieszkający z matką i niepotrafiący nawiązać żadnych relacji z kobietami. Czwarty osiągnął największy sukces – założył wartą miliony dolarów firmę informatyczną, ale pozostaje niespełniony w małżeństwie, rozdarty między miłością do żony a niepokojem liczącego pierwsze siwe włosy czterdziestoparolatka. Wszyscy wiedzą, że muszą coś zmienić.
Zarówno książki jak i filmu Patrika Hartla nie można zaliczyć do gatunku komedii. Pomimo pozornych sytuacyjnych odwołań do tej konwencji są gorzkie, niejednoznaczne moralnie i dość bolesne w stawianiu diagnoz. Znamy oczywiście ten sposób konstruowania opowieści, to „mały realizm”, literacko przywołujący prozę Oty Pavla i Bohumila Hrabala, a filmowo sięgający do doświadczeń „czechosłowackiej nowej fali” lat sześćdziesiątych ubiegłego stulecia z obrazami Jiříego Menzla, Jaromila Jireša czy Miloša Formana. Bohaterowie Pierwotniaka, Pięknisia (będę się posługiwał dystrybucyjną wersją tytułu), Kropki i Karela są tak samo „niebohaterscy” jak Miloš Hrma z Pociągów pod specjalnym nadzorem czy Petr Vanĕk z Czarnego Piotrusia, ale jednak coś ich różni od ekranowych antenatów.
Nowofalowi protagoniści z lat sześćdziesiątych dopiero wchodzili w świat dorosłych, podejmowali decyzje, które wiązały się z ich nastoletnim doświadczeniem, najczęściej motywowanym seksem, zabawą i buntem. U Hartla nie ma związanych z tym dylematów, tzn. jest seks, ale jakiś nieładny; nie tylko pozbawiony emocji, ale też ekranowej chemii, taki mechaniczny, by nie powiedzieć robotyczny. Jest zabawa, ale kumpelskie wygłupy czterdziestolatków wyglądają żałośnie, jak źle zaczesana grzywka na czole łysiejącego faceta. Jest też bunt, jednak nie przeciwko systemowi, opresyjnej kulturze, ale przeciwko sobie samym – dotychczasowym wyborom, przyjętym postawom, więzom, jakie przyjmując wcześniejsze role nałożyli na siebie. I w tym miejscu robi się ciekawie…
Mężczyźni z filmu Pierwotniak, Piękniś, Kropka i Karel są facetami na rozdrożu. Żadni z nich gentelmani, ale trudno ich też uznać za wyrafinowanych łotrów. Źle się czują w kostiumach (czasami nawet dosłownie) jakie przyszło im ubierać, wśród ludzi, którymi pogardzają, wobec zawodowych wyzwań jakie im się stawia. Mogliby konformistycznie pozostać takimi jakimi są, spotykając się przy piwie i wylewając żale ( a czasami też rozlewając trunki), ale czują, że nie na tym rzecz polega. Muszą zrobić to… czego boją się najbardziej. Być ojcami, mężami, głowami rodzin.
Lubię całą czwórkę aktorów. Martina Pechláta jeszcze od czasu Sexu w Brnie (brrr… znów ten koszmarny tytuł dystrybucyjny, powinno być Nuda w Brnie) Vladimíra Morávka i Wycieczkowiczów Jiříego Vejdĕlka, Hynka Čermáka zobaczyłem w Kajínku Petra Jákla, Niewinności Jana Hřebejka i w tytułowej roli kryminalnego dyptyku Gangster Ka Jana Pachla, Davida Švehlíka zauważyłem jako protagonistę Zasad kłamstwa Roberta Sedláčka i w polsko-czeskim W cieniu Davida Ondříčka, a Martina Hofmanna jako skorumpowanego polityka w Terrorystce Radka Bajgara i ojca samotnie wychowującego córkę w romantycznej komedii Martina Horskiego Kobiety biegną. Nazbierała się tylko w tej wyliczance długa lista ich aktorskich osiągnięć, a w rzeczywistości jest ona znacznie większa. Zagrali z dystansem, bez nadmiernego szarżowania, raczej wzorując się na wcześniejszych kreacjach. W ten sposób zaoferowali widzowi postacie, które już zdążył poznać i zaakceptować.
Postacie kobiece są ulokowane raczej na drugim planie – feministkom ten zabieg nie będzie się zatem podobał. Daniela Kolařová, grająca matkę Kropki jest artystką obecną w czeskim (wcześniej czechosłowackim) filmie od ponad półwiecza. Starzała się ze swoimi wielbicielami choć trudno patrząc na jej rolę w uniwersum Hartla uwierzyć, że jest tylko o rok starsza od Heleny Vondračkovej,. Jej młodsze koleżanki Eva Josefíková, Zuzana Norisová i Jana Kolsárová niegdyś grające ekranowe podlotki dziś okazują się przekonującymi trzydziesto-czterdziestolatkami, które muszą walczyć, również w imieniu swoich bohaterek, o życiową podmiotowość.
Wreszcie to co dla mnie równie istotne jak interesująca fabuła – filmowa Praga, ale nie taka będąca celuloidową wersją wziętych z kart pocztowych i bedekerów ilustracji, a taka jaką nieustannie poznają wszyscy, którzy traktują stolicę Czech jako stały cel peregrynacji. Czułem się tak, jakbym osobiście wraz z Pierwotniakiem, Pięknisiem, Kropką i Karelem wędrował po znajomych miejscach takich jak: Nabrzeże Smetany, Most Maneżowy, ulica Bartolomejska czy podejście na wzgórze Petřin i to wystarcza bym wielokrotnie do tego filmu wracał.
Mariusz Guzek