Wróciłem ostatnio do dwóch rosyjskich filmów, których premierowe pokazy przyprawiły mnie swego czasu o dreszcze. Wróciłem do tych obrazów również w kontekście coraz powszechniejszych postulatów o zablokowanie obiegu rosyjskich tekstów kultury i podzielam zdanie Szczepana Twardocha o tym, że całkowite ich wyrugowanie z naszych praktyk kulturowych może przynieść jedynie proputinowskie efekty. Pierwszy z filmów ma już swoje lata, powstał w 2008 roku i znany jest bywalcom, zarówno przeglądu „Sputnik nad Wisłą” (pewnie już nigdy nie zostanie wznowiony) jak i Warszawskiego Festiwalu Filmowego, gdzie zdobył nagrodę główną. To jednak zbyt mało, aby „Dzień w Juriewie” Kiriłła Sieriebriennikowa mógł stać się przedmiotem szerszego zastanowienia, recenzyjnego namysłu i kinofilskiego uznania, jak np. obrazy Andrieja Zwiagincewa, szczególnie jego ostatni – „Niemiłość”. A szkoda, bo Sieriebriennikow artysta odsądzany przez kremlowskich decydentów z Putinem na czele od czci i wiary, Nękany, prześladowany i więziony (sfałszowane zarzuty natury finansowej spowodowały, że odsiedział dwa lata w areszcie domowym, a w 2020 roku skazany został na trzy lata więzienia (prokuratora domagała się sześciu lat kolonii karnej) ma wiele do powiedzenia o naturze Rosji – pozwala ją zrozumieć, choć na każdym kroku przeraża trafnością konkluzji i wywołuje przygnębienie pesymistyczną diagnozą.
„Dzień w Juriewie” jest podróżą przez te kręgi piekła, które stanowią królestwo rosyjskiej tożsamości. Tworzą je: bylejakość, znaczona brakiem jakichkolwiek perspektyw brzydota będąca ornamentem codzienności, pijaństwo i bandytyzm pokazane jako cechy ludzi i właściwości państwa. No właśnie, państwa a nie kultury (rozumianej przez filtr sztuki wysokiej), której co prawda blisko jest do europejskiego dziedzictwa (kto z nas nie docenia maestrii mistrzów baletu z Teatru Bolszoj), ale która ostatecznie nie ma szans w konfrontacji z ufundowanym na kłamstwie i przemocy wielkoruskim pandemonium. Konwencja thrillera, w którym tajemnicze wydarzenia są ilustracją tego niepokoju sprawdziła się doskonale. Chociaż po ponad dwugodzinnej projekcji byłem intelektualnie wykończony i nie doczekałem się, na poziomie fabularnym, rozwiązania intrygi, to filmowy obraz rosyjskiej duszy pozostał we mnie jak cierń.
Znana z sal koncertowych i salonów artystycznych sopranistka przyjeżdża wraz z synem do miasta swojej młodości Juriewa Polskiego, małego miasteczka położonego nieopodal Włodzimierza, w odległości jakichś 200 kilometrów od Moskwy. Chce przespacerować się po znanych miejscach, powspominać minione dzieje, skonstatować fakt, że wiele osiągnęła w życiu wyrywając się z prowincji i… wrócić do wielkiego świata. Niestety, nieoczekiwane zniknięcie, wręcz fizyczne wymazanie jej dwudziestoletniej latorośli, powoduje, że przekracza infernalne granice świata, który wydawał się tak odległy – postsowieckiej czarnuchy. Sieriebriennikow nie oszczędza swoich bohaterów, co widać szczególnie wyraźnie w sposobie prowadzenia grającej główną rolę Kseni Rappaport. Minuta po minucie widzimy, jak Juriewo zmienia ją, glajszachtuje, pozbawia piękna i złudzeń. Po prostu nie wypuszcza jej z rąk, dopomina się o jej duszę i w końcu, jak bies chwyta ją w swoje szpony. Nie dziwię się, że zarządcy putinowskiej kultury filmowej robią wszystko, aby twórca (bardzo znany i ceniony na zachodzie Europy) nie przemycał takich treści i prezentował w przestrzeni międzynarodowych festiwali. W Rosji nie miał specjalnie szans na dystrybucję, zresztą kto by oglądał tam filmy tak przerażające swym werystycznym okrucieństwem.
Autorem drugiego filmu, który zobaczyłem ponownie, by postawić sobie pytania o istotę ostatnich wydarzeń jest Siergiej Łoznica, ukraiński reżyser, będący absolwentem moskiewskiego WGIK-u, twórca, którego obrazy ulokowane są między dociekliwością i drobiazgowością dokumentarną a pełnymi oskarżycielskich metafor fabularnymi moralitetami. „Łagodna” to film z 2016 roku, inspirowany nowelą Fiodora Dostojewskiego, bo w Rosji trudno się od jego „okrutnego talentu” uwolnić, ale dla nieobeznanego z literackimi kontekstami widza ten aspekt będzie zupełnie nieistotny. Łoznica od ponad dwudziestu lat mieszka w Niemczech, nie korzysta z państwowego finansowania Kremla, jego projekty mają charakter międzynarodowy – stąd mimo, iż wpisane są w kulturowy paradygmat kina rosyjskiego okazują się unikatowe – nieporównywalne nawet z filmami Sieriebriennikowa, Bałabanowa i Zwiagincewa.
Tytułowa bohaterka jedzie do miasteczka Otradnoje położonego koło Petersburga, by w miejscowym więzieniu odwiedzić odsiadującego karę za zabójstwo męża. Otradnoje niewielka miejscowość, której właściwością i sensem istnienia jest obsługiwanie olbrzymiego zakładu penitencjarnego stanowi oczywistą metaforę rosyjskiego systemu, rosyjskiego społeczeństwa, rosyjskiej historii a co za tym idzie pokazuje esencję rosyjskiego zniewolenia, wszechpanowania i bezkarności urzędniczej władzy i demonicznej aury . W tej zapętlonej perspektywie niewiele jest nadziei.
Wasilina Makowcewa jako Korotka – Łagodna jest „everymanem” każdym, którego system nie potrzebuje, ale na którym się żywi, pogardza nim a jednocześnie stwarza pozory podmiotowości. Pozornie wolni, w rzeczywistości cały czas nosimy kajdany – zdaje się mówić Łoznica. Z filmem „Dzień w Juriewie” łączy „Łagodną” wiele – podobnie oniryczna atmosfera powodująca, że do końca nie wiemy czy śnimy razem z protagonistkami koszmarny sen, czy przeżywamy wydarzenia realne acz niezrozumiałe i tragiczne oraz antyestetyczna faktura zdjęć, uwypuklająca brzydotę opowieści i postaci ją wypełniających. To ostatnie narusza wrażliwość widza i przypomina klasykę literatury łagrowej – opowiadania Wadima Szałamowa, powieści Aleksandra Sołżenicyna czy wspomnienia Nadieżdy Mandelsztam.
Jeszcze przed miesiącem takie produkcje jak „Dzień we Juriewie” i „Łagodna” były dla nas sumieniem innej Rosji, w której istnienie wierzyliśmy i którą chcieliśmy widzieć obok siebie. Łoznica mógł kręcić filmy, nawet w Donbasie, a Sieriebriennikow mimo iż osadzony w areszcie domowym pracować nad tak wybitnymi projektami jak „Lato” i „Gorączka”. Jak się wydaje od teraz rosyjskie kino będzie przemawiało jedynie wielkorosyjskim głosem klasyka ekranu i wielkiego reżysera Nikity Michałkowa, jednak bezkrytycznie popierającego wszelkie działania Kremla. To prawdziwe nieszczęście.
MARIUSZ GUZEK