-0.8 C
Bydgoszcz
poniedziałek, 20 stycznia, 2025
spot_imgspot_imgspot_imgspot_img

Okiem prof. Mariusza Guzka: Kino Pribałtiki

Na północnych rubieżach Europy

Kino Pribaltiki nigdy nie cieszyło się uznaniem polskich decydentów polityki kulturalnej. Nawet w odległych czasach, kiedy w ramach dogmatu o braterstwie słowiańskim i wspólnocie socjalistycznej, obowiązkowo pokazywano w kinach, dorobek kinematografii związkowych, o litewskich, łotewskich czy estońskich obrazach wiedzieliśmy naprawdę niewiele. Musiał nam wystarczyć polski konterfekt urodzonego w Tallinie Brunona O’Yi, który z głosem Bogusza Bilewskiego grał dzielnego chorążego Słotwinę w „Wilczych echach” Aleksandrza Ścibora-Rylskiego, rozpoznawalną, dzięki udziałowi w nakręconym na podstawie „Solarisa” Lema arcydziele Andrieja Tarkowskiego, twarz Donatasa Banionisa czy w latach osiemdziesiątych zaangażowane politycznie filmy Vytautasa Žalakevičiusa. Było tego co kot napłakał i i dzisiaj jest nie lepiej. A szkoda.

Małe kinematografie z europejskich peryferii nastawione na eksploatacje narodowych tematów okazują się bowiem nad wyraz interesujące. Nie dysponują takimi środkami jak kino głównego nurtu, ale właśnie to sprawia, że koncentrują się na istocie opowieści, pokazują skomplikowanie wyborów, jakich dokonywać muszą bohaterowie i… tworzą alternatywną narrację do tej, na której ufundowana została dominująca kultura kontynentalna. Takie zabiegi najmocniej wpływają na gatunkowy charakter historycznych przedstawień. Własnej tożsamości można poszukiwać nie tylko w opisywaniu dążeń emancypacyjnych, które dotyczą głównie XIX i XX wieku, jak to się dzieje na Ukrainie, ale sięgając do czasów przedchrześcijańskich, a właściwie do świata średniowiecznych krucjat, jakie na północy Europy, zmieniły pierwotny porządek plemienny.

Film łotewski „Król niewiernych” w reżyserii Aigarsa Grauby, powstał co prawda przy finansowym wsparciu większych kinematografii, wzięli w nich udział aktorzy szwedzcy, i brytyjscy, ale na tle innych podobnych produkcji wydaje się niemal minimalistyczny. To zapewne wpłynęło na artykułowany w sieciowej przestrzeni kinofilskiej gatunkowy niedosyt – jednym przeszkadzała oszczędna scenografia a innym skromna choreografia przy inscenizowaniu walk bitewnych. Można te zastrzeżenia podzielać, ale nie zmieni to faktu, że przywołanie jednego z przedchrześcijańskich mitów stanowi próbę poszukiwania tożsamości oryginalnej, opartej na tradycji i przez wieki dewastowanej przez kolonizatorów. Oryginalny tytuł brzmi „Nameja gredzens” czyli „Pierścień Nameja” i w pełni oddaje aksjologiczną inkrustację ekranowych znaczeń. Postać semigalskiego wodza Nameja, bohatera filmu, w kulturze Pribaltiki umocniła powieść Aleksandrsa Grīnsa z 1928 roku. Była pełna heroicznych opisów, romantycznych napięć i powiązała tytułową postać ze znaleziskiem archeologicznym, owymi pierścieniami, które miały symbolizować więzi rodzinne i plemienną jedność. Jakkolwiek przekazy historyczne nie potwierdzały literackiej wizji Grīnsa, mocno wpłynęła ona na łotewską semiotykę narodową i kulturę popularną.

Z tych wszystkich komponentów utkany jest filmowy świat Aigarsa Grauby. Akcja dzieje się w XIII wieku na terenie Semigalii (obok Kurlandii, Łatgalii i Liwonii, składającej na się współczesną Łotwę) rządzonej jeszcze przez lokalną arystokrację wojenną, ale już poddaną kolonizatorskiej presji chrześcijańskich krzyżowców. Nieślubny syn papieża Maksymilian von Buxhoeveden podejmuje się misji zbrojnej chrystianizacji północnych rubieży ówczesnej cywilizacji europejskiej. Nie cofa się przed niczym – wiarołomstwem, krzywoprzysięstwem, podstępem. Jest okrutny i odrażający. Przeciwnik Maksymiliana, semigalski król Namejs stanowi jego całkowite przeciwieństwo – charakteryzuje się takimi przymiotami jak odwaga, poświęcenie i wierność. Zresztą fizyczny status aktorów idealnie spisuje się w to napięcie. Grający Maksymiliana angielski aktor James Bloor ma twarz wyrafinowanego oprawcy, a szwedzki odtwórca roli Namejsa Edvin Endre emanuje chłopięcą naturalnością. Na takiej opozycji zbudowana jest logika filmowego konfliktu. Widz nie musi zastanawiać się nad wyborami dokonywanymi przez protagonistów – od samego początku wie po czyjej stronie leży racja. Taki brak skomplikowania stanowi spory mankament filmu i był on przez rodzimych recenzentów wielokrotnie podnoszony.

Król niewiernych” jest efektem prowadzonej przez Łotwę polityki historycznej. W produkcję zaangażowały się władzę polityczne, a akademiccy historycy przez cały sezon 2018/2019 prowadzili namiętne spory, które konfrontowały narodową legendę z ustaleniami źródłowymi. Mimo, iż fikcjonalny charakter opowieści był dla wszystkich oczywisty, to część polemistów uznała, że można film zaliczyć do nurtu „hallo history” czyli snucia wizji alternatywnych w rodzaju „co by były gdyby”. Warto też dodać, że kilka dni przed premierą browar „Valmiermuižas alus” wypuścił specjalny ciemny miód pitny „Namejs i jak oświadczyli jego rzecznicy 3 procent od każdej sprzedanej butelki miało być przeznaczone na rozwój łotewskiej kinematografii. Amatorów miodu pitnego jest sporo i oni z pewnością nie zapomną o bohaterze filmu Grauby.

Dobrze zatem, że w naszych praktykach dystrybucyjnych sięgamy po takie obrazy. Przy wszystkich zastrzeżeniach są one świadectwem zabiegów ratujących inną od zachodnioeuropejskiej wizję kontynentalnej tożsamości, podmiotowości popkulturowego doświadczenia małych społeczności narodowych i siły mitów jakie do dzisiaj determinują nasze relacje z innymi. Warto przyjrzeć się temu również w odniesieniu do innych kinematografii, ale może kiedy indziej.

Mariusz Guzek

Podobne artykuły

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Pozostańmy w kontakcie

255FaniLubię
524SubskrybującySubskrybuj
- Advertisement -spot_img

Ostatnio dodane