Nie śledzę polityki międzynarodowej na tyle uważnie, by próbować odpowiedzieć na to dziwne pytanie. A od generalizacji typu „Szkoci są skąpi” odżegnuję się, gdyż, będąc obarczone błędem uogólnionego sądu, tylko zakłamują rzeczywistość. Za to widzę tytułowe związki plemników z polską polityką. Bo z czym kojarzy się plemnik? Dobrze, jeśli z prokreacją, gorzej, choć znacznie częściej, po prostu z seksem. Zatem z tematami, które prawa strona naszej sceny politycznej wyjątkowo sobie ulubiła, by nie rzec, iż stały się one rodzajem fobii tych polityków.
Przykłady? Tych jest bez liku! Od rozpoczętej z początkiem lat 90-tych batalii o prawo do aborcji, przez uznanie za niemoralną metodę zapłodnienia in vitro, a pigułce „po” przypisywanie właściwości wczesnoporonnych, po wydzielanie „Stref wolnych od LGBT+”. Nic tak bowiem nie rozpala wyobraźni panów w garniturach i sutannach, jak
podglądanie suwerena w alkowie.
Gdy dojrzą tam radosny akt miłosny, gotowi są go jakoś „opodatkować”, zohydzić, a najlepiej zakazać. No chyba, że było to działanie w intencji spłodzenia Prawdziwego Polaka, choćby za cenę zdrowia, a nawet życia Matki Polki!
Wprawdzie nic nie przebije niemal całkowitego zakazu aborcji, na które skazał Polki tzw. Trybunał Konstytucyjny, to niezdrowe zakusy odgórnego sterowania życiem płciowym rodaków zataczają szerokie kręgi. Bo to i umierające pod okiem wykształconych, ale zastraszonych medyków kobiety w ciąży, i zasłanianie się klauzulą sumienia, w które – to ewenement na skalę światową! – wyposażeni są w naszym kraju nie tylko ludzie, a całe instytucje, takie jak szpitale. To i widmo, obcego nam kulturowo, gender podgryzającego katolickie korzenie narodu wybranego, i nauczanie przedszkolaków masturbacji. Co okrzyknięto przejawem seksualizacji niewinnych dzieci, do czego z nieznanych bliżej powodów mają przeć siły liberalne… Jak długo by nie wymieniać,
wszystko kręci się wokół seksu.
Z watahą plemników w tle! Skłamałabym, że zawojowały one bez reszty moje myśli, ale ich część na pewno. A to od czasu, gdy w zrzucie memów dostałam taki, który szczególnie mnie zainteresował. Przywoływał błyskotliwe powiedzonka Marii Czubaszek, jej cienkie riposty i myśli skrzące się dowcipem, który nie wszystkim odpowiada. Ja panią Marię uwielbiam, zacytuję więc jej wypowiedź: „Czasem, jak słucham niektórych ludzi, to myślę sobie: Serio? To jest ten plemnik, co wygrał?” – Dooobre! – uznałam krztusząc się ze śmiechu.
Za chwilę jednak zadumałam się nad okrutnością tego spostrzeżenia. A konkretnie, to zadumała się lepsza połowa mnie. Bo ta gorsza już miała pod powiekami całe zastępy polityków, na ogół Zjednoczonej Prawicy, o których wyrażałam się z dezaprobatą, choć pewnie nie tak dowcipnie. I, sorry, ale pierwszy na szafot poczucia humoru pani Marii zakwalifikował się, co przecież nie dziwi, prezes wszystkich prezesów. Każdy dzień bowiem utwierdzał mnie w przekonaniu, że trafił mu się egzemplarz już nieco osłabiony, z małym zasięgiem i bez szans na długie dystanse. To tłumaczyć by mogło otorbienie się w krajowym mateczniku partyjnym z manifestowaną niechęcią do świata. I tego bliższego, i dalszego. A z czasem nadszedł też
kres roli demiurga prawicy
polskiej oraz genialnego stratega i dzisiaj pan prezes ma coraz mniej punktów stycznych z realnym światem. Bo jak tłumaczyć sobie „odloty” Jarosława Kaczyńskiego, które trudno już nazywać „wypadkiem przy pracy”, są to raczej dowody na życie w rzeczywistości alternatywnej, w której zza każdego węgła wychyla się twarz Donalda Tuska.
Nie mnie sądzić kiedy to się zaczęło, do kiedy było cyniczną grą, a od którego momentu stało się obsesją. Wprawdzie winę (w spisku z Putinem) za „zamach smoleński” prezes przypisuje panu premierowi niemal od czasu katastrofy, ale Donald Samo Zło Tusk przyrównywany w metodach rządzenia do Hitlera to wymysł nowy. A jednocześnie tak absurdalny i bulwersujący, że aż kretyński. Jednak cóż chcieć od starszego pana, który każdą swoją wypowiedź sprowadza do wspólnego mianownika, czyli wizji utraty przez Polskę suwerenności, za czym stoi (a jakże!) Tusk prowadzony na pasku Niemiec. Tymczasem w powietrzu fruwa
dobra rada dla pana prezesa,
by odpuścił i udał się na emeryturę. Co tylko potwierdza, że długie dystanse mu nie służą. Może to niedotlenienie? Ale szef PiSu ani o tym myśli, dostarczając codziennie kompromitujące dowody na „odklejenie się” od realnego świata. W tym prezesowym przestępcy to bohaterowie narodowi, bo są więźniami politycznymi torturowanymi za nieskazitelną służbę ojczyźnie, w której mamy do czynienia z zamachem stanu, a stoi za nim nowy rząd gotów posunąć się do politycznych zabójstw!. Zatrwożona jęłam sprawdzać czy ja na pewno żyję w Polsce, bo nic mi się nie zgadzało. Wyszło, że mój dom to Polska właśnie. Pozostaje pytanie, gdzie w takim razie żyje Jarosław Kaczyński?