Tym razem trwało to znacznie dłużej, bo nie widzieliśmy się prawie rok. Sądziłem nawet, że pan Mietek już się nie odezwie. Byłem tak zawiedziony, że spróbowałem go odszukać. Którejś soboty czatowałem w parku koło ceglano – drewnianej pergoli, ale żadnych ludzi mogących być jego kumplami nie spotkałem. Może zrezygnowali z sobotnich imprez, a może teraz spotykali się już tylko na tajemniczym podwórku. Żałowałem, że wcześniej nie dopytałem się dokładniej, więc nie miałem pojęcia gdzie go szukać. Pod koniec ub. wiosny wybrałem się do jego ulubionego klubu na środową literacką imprezę, ale też bez rezultatu. To znaczy impreza była; przesłuchiwano jakiegoś poetę i wyszło na to, że napisał takie wiersze, z których dokładnie nic nie wynikało. Niemniej, prowadzący upierał się, że jego poezja jest na tyle uniwersalna, że każdy może tam indywidualnie znaleźć sobie jakieś przesłanie. No kurczę, szkoda tylko, że nie dało się znaleźć przesłania samego autora. Właściwie zaprzestałem dalszych prób i pogodziłem się, że dalszych losów pana Mietka już nie poznam. Aż tu nagle,.. Idę sobie ulicą , a tu zaczepia mnie elegancki pan, w markowych dżinsach i lekkiej skórzanej kurtce. Na nogach białe adidasy, chyba Nike. Do tego koszula z krawatem, posiwiała, modnie ułożona czupryna i ciemne okulary (Ray Ban?). Pomyślałem, że to jakiś turysta, który pyta o drogę, ale gdy usłyszałem głos, natychmiast go rozpoznałem. Pan Mieczysław we własnej osobie! Chwilowo zdębiałem, ale zaraz postanowiłem wykorzystać okazję i zaprosiłem go na kawę do cukierni w Auchan. Właściwie prawie mnie wyśmiał. Wskazał na srebrnego mercedesa na parkingu i po kwadransie siedzieliśmy już w luksusowej restauracji Pod Orłem. Obiecał opowiedzieć co robił przez ostatni rok, ale wymógł na mnie przysięgę – pominę albo zakamufluję wszelkie szczegóły identyfikacyjne. Oczywiście zgodziłem się i zaczął opowiadać…
Raz, po skończonym spotkaniu w klubie, tak gdzieś koło dwudziestej, idę sobie w kierunku Szubińskiej, szerokiej dwupasmowej alei z kilkoma autobusowymi liniami. Do domu mam daleko, dlatego planuję pół drogi przejechać, a resztę dokończyć jeszcze półgodzinnym spacerem. Nie idę sam, bo towarzyszy mi jeden z klubowiczów, który zajmował miejsce przy sąsiednim stoliku i tak samo jak ja uraczył się winkiem i ciastkami. Zagaduje mnie, ale nie zwracam na niego specjalnej uwagi i kilka razy odpowiadam półsłówkami. Razem docieramy już prawie do przystanku, gdy pojmuję znaczenie jego ostatniego zdania. Jestem zaskoczony, gdy mówi, że obserwował mnie już podczas wcześniejszej imprezy i chciałby się ze mną umówić na pogawędkę. Tematu nie ujawnia, poza ogólnikowym stwierdzeniem, że jest do zrobienia dobry interes. Prosi o numer komórki, lecz wyjaśniam, że nie mam. To prawda o tyle, że nie trzymam telefonu przy sobie. Zostawiam go w domu, a i tak jest akurat nieczynny, bo nie uzupełniłem doładowania. Docieramy pod wiatę i przyglądam mu się trochę. Na biznesmena nie wygląda, chociaż gadkę ma taką raczej, no, nazwijmy ją sztucznie wypasioną. Cóż, lekko mnie zaciekawił, więc umawiam się z nim na jutrzejsze południe w kawiarni w Fokusie, na przeciw dworca autobusowego. Nadjeżdża mój autobus i wsiadam do niego sam. Gość wyjaśnia, że idzie do swego auta zaparkowanego za rogiem.
Rano słońce budzi mnie wcześniej niż pierwsze odgłosy uruchamianych po sąsiedzku biznesów. Robię sobie śniadanko; razowe bułki trzymam w szczelnym woreczku, co powoduje, że wytrzymują spokojnie dwa, trzy dni, zaś serek śniadaniowy zużywam w dwa dni, więc brak lodówki mu nie szkodzi. Popijam kawką – a, właśnie, nie wspomniałem, że czasem przywożę ją sobie w termosie z baru mlecznego. Żeby dłużej trzymała ciepło, owijam go dodatkowo małym kocykiem i nawet dobę później jest okej. Nie gorąca, ale jeszcze ciepła.
Po dziewiątej ruszam do miasta. Przed spotkaniem planuję odwiedzić po drodze dwie galerie. W Auchanie na sali korzystam z darmowej lektury w kąciku z prasą, a jedną z gazet zabieram ze sobą na drugi koniec sali i sadowię się przy stoliku koło bistro. Z papierniczego kupuję, tak – kupuję, za 0,9 zeta długopis i zabieram się do krzyżówki. W Super Expresie są łatwe, bo wiele razy hasła się powtarzają i prawie zawsze udaje mi się całą rozwiązać. Ale największe wyzwanie dopiero mnie czeka. To sudoku. Taka tabela do uzupełnienia brakującym cyframi tak, by spełniały pewien warunek. Tu nie potrzeba specjalnej wiedzy, tylko pomyślunku; znaczy się logiki i wyobraźni. No, rzadko udaje mi się dojść do końca, ale lubię te zmagania.
Po godzinie zmieniam miejscówkę na Carrefoura, gdzie funduję sobie dużą porcję jagodowego jogurtu. No, może funduję to za dużo powiedziane, bo radzę sobie bez wydawania grosza. Technika jest taka, że biorę z półki jeden, po chwili drugi, włóczę się dookoła regałów i wypijam jednego, zaś drugiego niosę ostentacyjnie ze sobą. Zakładam, że nawet jeśli ktoś stale obserwuje salę przez kamery, nie jest w stanie ogarnąć wszystkiego dokładnie. Po kilku minutach wygląda tak, że rezygnuję z zakupu, i odstawiam go na półkę. Wychodzę czysty. Ta metoda nie jest specjalnie wyrafinowana, ale jeszcze nigdy mnie nie zawiodła. Może dlatego, że we wszystkich marketach mam rozeznanie, jak się zachować, żeby nie dać się podejrzeć kamerom. W niektórych zakamarkach ich nie ma, gdzie indziej są rzadko rozlokowane, i wtedy wystarczy odpowiednio się ustawić, by nie było pewności co robię. No i powtórzę, nigdy mnie nie namierzyli.
Dobra, czas na biznes. Do Focusa mam trzy przystanki tramwajem i ląduję tam za dziesięć dwunasta. Sadowię się na ławce w holu, tak by widzieć wejście do kawiarni, lub żeby to gość mnie namierzył. Jak na zmówienie facet wygląda zza rogu kawiarni i przywołuje ręką. Zapobiegliwy, bo zawczasu zajął miejsce. To mi się podoba. Stolik mamy w narożniku, w miarę dyskretnie. Przedstawia się jako Henryk i wyjawia, że zna moje imię. No dobra, niech mu się tak wydaje. Teraz ma na sobie lekką marynarkę na rozpiętej pod szyją kolorowej polówce. Widzę markowy zegarek na prawej ręce. U przywołanej kelnerki zamawia dwie kawy, mleczko i kilka okrągłych owsianych ciastek. Okej, odrobił lekcję, bo ja faktycznie na imprezach najpierw dobieram się do takich właśnie słodkości. Co mi proponuje i to prosto z mostu?
O tym w kolejnym, ostatnim już odcinku. Dodam tylko, że pan Mietek umawia się ze mną na kolejne spotkanie na nowym osiedlu, gdzie powstają deweloperskie bloki.
JULO RAFELD