Wyobraźcie sobie taką scenę: w hotelowym foyer, w głębokim fotelu przycupnęła drobniutka, nobliwa staruszka 80+. Kelner przyniósł kieliszek martini, ktoś usłużnie podał ogień… Starsza pani upiła łyczek, puściła dymek z papierosa i gdy ten opadł po nobliwej staruszce nie było śladu! W królewskim fotelu, wygodnie wsparta o miękkie poduchy siedziała dama. Tyle, że każdego, kto tak ją nazwał mitygowała i z przepraszającym uśmiechem mówiła: Jestem starsza pani bez godności.
Nie jest to kadr z francuskiego filmu połowy lat 60. pod tytułem „Starsza pani bez godności”. To jedno z moich ukochanych wspomnień Mamy, które hołubię pod sercem. Że była osobą obdarzoną poczuciem humoru to oczywiste, ale miała też, co dużo rzadsze, dystans do siebie. Mówią, że jestem do Niej podobna…
Nie mnie to oceniać, ale cudną odzywkę o „starszej pani bez godności” zaimplementowałam w swoje życie z niekłamaną rozkoszą. Pewnie dlatego mój wzrok przyciągnął tytuł książki duetu znanych dziennikarek Ewy Winnickiej i Magdaleny Grzebałkowskiej – „Jak się starzeć bez godności”. To zgrabnie napisane, zabawne refleksje na temat zmian, jakich dokonuje w nas upływający czas. A to w postaci sieci zmarszczek wokół oczu, które nie wiedzieć skąd się wzięły, innym razem pelikanów zwisających z nieutulonych ramion, albo bruzd na twarzy, jako dowodów na przyciąganie ziemskie!
Te wymienione oraz tysiące innych oznak starzenia się panie Winnicka i Grzebałkowska odważnie wzięły na tapetę. A wszystkim problemom proponują zaradzić w podobny sposób: zabić je śmiechem, dezynwolturą, zlekceważyć… Jednym słowem – żyjmy pełnią życia, nie przejmujmy się zwisem piersiowym, wypadającą macicą i żadnymi bolakami. Wedle recepty autorek starość wcale nie musi być smutna i hospitalizowana. Za to my musimy się starać, żeby tak było, bo starość jest stanem umysłu.
Hmm… Wiem, że dziś czymś w rodzaju „poprawności politycznej” jest powtarzanie za psychologami, że wszystko lęgnie się w głowie. I ból, i smutek, i rzeczona wędrująca macica. Tymczasem ja zwykłam mawiać, że gdy mnie nic nie boli mam beztroskie 20 lat, ale ze 100, gdy rządzi mną ból. Po prostu tak się czuję i to się chyba nazywa sprzężenie psycho-fizyczne, coś jak system naczyń połączonych. Nie sądzę, by zwolenniczki starzenia się z przymrużonym okiem o tym nie wiedziały, jednak podejrzewam, że jest to wiedza teoretyczna. A wtedy łatwiej złapać dystans do siebie, pośmiać się z utraty gibkości czy jędrności tu i tam.
Postawę taką ułatwia, co naturalne, wiek autorek książki. Obie są 50 +, z tym, że ów plus u jednej jest mniejszy, u drugiej większy. Miałam 50 z tym większym plusem, gdy jeszcze niezdiagnozowany parkinsonizm kazał mi porzucić pracę. Szczęśliwie, leki pozwoliły wkrótce wrócić do klawiatury laptopa, by pisać blog „ku pokrzepieniu serc” parkinsoników. W jego żartobliwej narracji odnajduję wiele wspólnego z duchem książki dziennikarskiego duetu. Ja śmiejąc się ze swojej nieporadności oswajałam chorobę, jednocześnie hardo podniosłam głowę i z kanapy przeniosłam się na rower i na pływalnię. Ktoś w stolicy przeczytał mój blog, zaprosił do współpracy i zostałam ambasadorką ogólnopolskiej akcji przybliżania ludziom tego, z czym wiąże się choroba Parkinsona. Byłam wiecznie zajęta, ale nie narzekałam. Przeciwnie! Tym razem nie ja przeprowadzałam wywiady, ale ich udzielałam… Napisałam 2 książeczki dla dzieci… Żyłam!
Dziś, po 10 latach, twierdzę, że to żadna sztuka. Zwracam się też do autorek „Jak się starzeć bez godności”: to żadna sztuka być aktywną, towarzysko atrakcyjną i żartującą z siebie 50+ ! Po upływie dekady spod znaku „siła złego na jednego” zbyt często już mi nie do śmiechu. Stąd proszę panie Ewę i Magdalenę, by nie lekceważyły znaków wysyłanych przez „mdłe ciało”. Mnie pozostaje wiara, że naprawdę jestem podobna do Mamy.