1.1 C
Bydgoszcz
sobota, 18 stycznia, 2025
spot_imgspot_imgspot_imgspot_img

Okiem GRAŻYNY NOWICKIEJ na stare rzemiosło: Miękkie siedzenie od MISTRZA KULI

Jakiś czas temu do pana Bogdana Kuli, mistrza tapicerskiego, przyszedł kolega – od lat się znają – z prośbą, o fachowe wskazówki. Otóż zamierza kupić tapczan i chce wiedzieć, na co zwracać uwagę, by nie wybrać byle czego, co za pół roku, rok trzeba będzie naprawiać albo reklamować. Pan Bogdan wytłumaczył jak mógł najlepiej, ale ostrzegł : za tanie pieniądze dobrego mebla nie kupisz, nie ma cudów.

Po jakimś czasie zjawia się w zakładzie znajomy, wkurzony, że prawie nowy tapczan się zepsuł. Nie usłuchał fachowca, żona zobaczyła w markecie tani, spodobał jej się, no i mają, co chcieli.

Zrobienie dobrego mebla wymaga dużo czasu, dużo pracy, dużo fachowej wiedzy, ale za to służy przez lata. Taki mebel nie znajdzie się na wystawce przed blokiem, gdzie co i rusz ktoś wynosi z mieszkania „jednorazówkę”, co rozsypała się szybko, bo była byle jak robiona. A jeśli się znajdzie, to nie dlatego, że się rozwalił, tylko że znudził się właścicielowi i stać go na inny.

Bogdan Kula w zawodzie pracuje już 48 lat. – Za dwa lata będzie pół wielu – śmieje się. Naukę zaczął jako 14-latek w swojej rodzinnej Mroczy, u dobrego rzemieślnika, mistrza Wacława Czeszewskiego – tapicera, siodlarza, lakiernika. Tapicerstwo jako rzemiosło zostało wyodrębnione dopiero na przełomie XVIII i XIX wieku, wcześniej pracami tapicerskimi zajmowali się siodlarze, rymarze, kaletnicy. Majster był wymagający, nawet bardzo. Uczył solidności, punktualności. – Materiał jest drogi – wkładał im do głów – trzeba go oszczędzać. Narzędzi nie rzuca się byle gdzie. Na emeryturze wytrzymał tylko trzy miesiące. – Na sól mi nie starczy – stwierdził i wrócił do warsztatu. Młodszy brat pana Bogdana był jego ostatnim uczniem. Wacław Czeszewski dobrą szkołę dał chłopakowi; dziś jego uczeń jest dyrektorem w jednym  z podpoznańskich zakładów meblowych.

fot. Barbara Nowicka

Bogdan Kula pracował u mistrza Czeszewskiego dziesięć lat. Jego pierwszy zawód to rymarz. Szykowali powozy, wybijali je suknem, lakierowali, szyli szory, puszorki – rzeczy, które wymagają precyzji i talentu. Trzeba wiedzieć – chwali się – że za jeden komplet puszorków wyjazdowych można było kupić malucha; takie to były drogie rzeczy, bo kosztowały dużo rzetelnej pracy. Na egzamin czeladniczy przygotował uzdę wyjazdową na wzór amerykański, za którą zdobył pierwsze miejsce i która trafiła na wystawę ogólnopolską w 1978 roku.

W Bydgoszczy, dokąd się przeniósł po ślubie, pracował w Branżowej Spółdzielni Pracy jako tapicer. Zarabiał jeszcze raz tyle co w Mroczy, był szybki, bo u Czeszewskiego nie było obijania się. Koledzy musieli go stopować, w obawie, by nie podniesiono im norm, pracowali przecież na akord. Od 1989 roku jest współwłaścicielem firmy Kula & Michalscy. Robi i naprawia krzesła, fotele, kanapy, tapczany, zajmuje się również renowacją antyków.

Teraz on uczy zawodu. – W dużych zakładach chłopak nie zobaczy tego, co u rzemieślnika. Czego może nauczyć praca na taśmie? A u mnie poznaje zawód od podstaw – wyjaśnia. Obecnie ma pięciu uczniów, ale bywało gorzej, bo przepisy bhp ograniczają ich ilość ze względów bezpieczeństwa. Najgorzej było w czasach reformy likwidującej siedmiolatkę i wprowadzającą gimnazja. Żaden rzemieślnik nie weźmie na ucznia osiemnastolatka, bo taki chłopak ma w głowie co innego, nie naukę.

fot. Barbara Nowicka

Mistrz Czeszewski uczył solidności, mistrz Kula też nie odpuszcza. – Trzeba nieraz mieć do chłopaków, których uczę, dużo cierpliwości – mówi. – Potrafię po godzinach rozebrać na czynniki pierwsze pracę spapraną przez ucznia, by następnego dnia pokazać mu, jak to powinno wyglądać. Nauka trwa trzy lata, zostaje się czeladnikiem, po pięciu trzeba zdawać egzamin mistrzowski. Nie wszyscy nadają się do tego zawodu. Przekonałem rodziców jednego chłopaka, by go zabrali, bo po co miał się u mnie męczyć i tracić rok, skoro gdzie indziej może się wyszkolić na dobrego fachowca.

Problemem uczących zawodu tapicera jest brak podręczników. Mój rozmówca posługuje się wydanym w 1966 roku przez Wydawnictwo Przemysłu Lekkiego i Spożywczego w nakładzie 4 tysięcy egzemplarzy. Ocalało kilka sztuk.

Bogdan Kula jest dumny, bo spośród jego uczniów czterech ma tytuł mistrza. Jest członkiem komisji egzaminacyjnej przy Izbie Rzemieślniczej. Jego kolega – Jan Szmulc, przewodniczący tej komisji – to nazwisko mi znane. Kilka lat temu naprawiał mi fotelik, zaprojektowany przez Chierowskiego w czasach PRL, który nagle stał się w drugiej dziesiątce XXI wieku modny i poszukiwany przez znawców, nie tylko u nas ale i w Niemczech. Nowe wykonanie było świetne, fotelik lepiej się prezentował niż nowy, choć wcześniej ze znalezieniem obicia były kłopoty, bo nie kupisz w Polsce naturalnego rypsu. Od 20 lat nie ma go w hurtowniach, kiedyś jeździło się po niego do Kowar, pod czeską granicę. Zakłady produkujące materiał upadły, teraz masz tylko obiciówki ze sztucznego tworzywa. Nie jedyny to problem. Brakuje tarcicy drewnianej dla meblarzy, bo sprzedaje się ją do Chin, a o swoich zapomina.

fot. Barbara Nowicka

Mistrz Szmulc jest już na emeryturze, po jego zakładzie na Chocimskiej nie ma śladu, ale dwaj synowie kontynuują zajęcie ojca, więc nie ma obawy, że zawód ten zaginie. Syn pana Kuli też jest tapicerem.

Od czego zależy, że kanapa jest wygodna, a w fotelu przyjemnie się siedzi? – pytam mistrza Kulę. – Dla tapicera podstawa to dobry stelaż – tłumaczy. – To gwarancja, że mebel będzie służył przez lata. Więc zanim trafi do mnie, musi trafić do solidnego stolarza. My natomiast musimy zadbać o dobre wkłady wyściółkowe i resztę. I proszę pamiętać, że naprawa mebli tapicerowanych jest dużo trudniejsza niż ich wykonanie.

Jedno jest pewne: w nowych, czy na nowych i tych po naprawie powinno być miękko i komfortowo. To ostatnie zdanie jest moje.

GRAŻYNA NOWICKA

Podobne artykuły

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Pozostańmy w kontakcie

255FaniLubię
523SubskrybującySubskrybuj
- Advertisement -spot_img

Ostatnio dodane