Powiedzieć, że sytuacja na naszej scenie politycznej jest dynamiczna, to nic nie powiedzieć. Wszystko się zmienia jak w kalejdoskopie, ale to tylko połowa prawdy. Druga jej część, nazwijmy ją prowokacyjnie „większą połową”, obejmuje światy alternatywne tworzone przez mocno spolaryzowane siły polityczne. W tym samym czasie, gdy eksperci grzmią o tzw. recesji technicznej, w którą wpadła właśnie Polska, pan premier obwieszcza radośnie, że jesteśmy krajem mlekiem i miodem płynącym.
Nic to jednak wobec mowy wygłoszonej w sobotę przez pana Morawieckiego do „naszych kochanych seniorów”. Słuchając jej cały czas walczyłam z odruchem wymiotnym! Za tę naturalistyczną dosłowność – przepraszam, ale że jestem w „ukochanej” przez rząd grupie, wypraszam sobie kategorycznie, żeby polski premier obrażał moją inteligencję i bezpardonowo właził mi w tyłek. I małym pocieszeniem jest fakt, że nie mnie jednej, a wszystkim seniorom. Że niby to nasze senioralne szczęście jest oczkiem w głowie rządu, który hojnie sypie groszem nie tylko na 13 i 14 emeryturę, ale choćby na służbę zdrowia, by ułatwić „naszym kochanym seniorom” dostęp do lekarza.
Panie Morawiecki, nie musi mnie pan kochać, powiem więcej: wręcz nie życzę sobie tego, ale też nie pozwalam się okłamywać! W styczniu 2023 roku dostałam po operacji skierowanie na NFZ do gastroenterologa i endokrynologa, pierwsza z wizyt już niebawem, pod koniec sierpnia br. (7 miesięcy oczekiwania), druga w październiku 2023 (9 miesięcy oczekiwania), natomiast skierowanie z lipca tego roku do kardiologa zmaterializuje się wizytą w styczniu 2024, czyli po przeszło pół roku ! A i tak wszyscy wkoło mówią, że mam wyjątkowe szczęście… Mam, bo gdy trzeba leczę się prywatnie. Gorzej z tymi „ukochanymi seniorami”, którzy na wielkodusznym zdjęciu podatku z ich emerytury wyszli, jak przysłowiowy Zabłocki na mydle i po zapłaceniu składki zdrowotnej „mają w plecy”.
Litościwie daruję sobie dalsze punktowanie premiera, który w kwiecistej oracji popłynął w stronę zaspokajania duchowych potrzeb „kochanych seniorów”. Nie da się jednak pominąć stałego fragmentu gry Mateusza Morawieckiego, czyli „winy Tuska”, którego nazwisko odmieniane jest przez wszystkie przypadki. Dla porządku: kraj mlekiem i miodem płynący zawdzięczamy obecnej władzy, nie bez błogosławieństwa zblatowanego z rządem Kościoła. A za Tuska mieliśmy mafię VATowską, zamach na OFE, pracę aż do śmierci, czyli – Polskę w ruinie!
O tym wszystkim wiemy od dawna, bo przez minione osiem lat wielokrotnie listą win Tuska mamiono suwerena. Zarówno tego pierwszego sortu, jak i pośledniejszego – drugiego, którego nie opuszczało zdziwienie, że Donald Tusk nadal pozostaje na wolności. Tymczasem Zjednoczona Prawica, wprawdzie dopiero u końca kadencji, ale ocknęła się i postanowiła odebrać Tuskowi dobre imię, a i sporo z wolności rugując go na dekadę z życia społeczno-politycznego. Za co? Za pozostawanie i działanie pod wpływem podszeptów z Kremla. Ponoć przykładów jest w bród, czego dowieść miała speckomisja łącząca w sobie kompetencje władz – ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej.
Ileż było gadania, że komisja jest absolutnie konieczna właśnie przed wyborami, bo naród ma prawo wiedzieć na czyim pasku chodzi Tusk! Na ruskim, czy na niemieckim, któż to wie? W każdym razie – na obcym. Był więc mus, aby powołać do życia niekonstytucyjny potworek (tzw. Lex Tusk), którego zląkł się nawet prezydent. Co prawda dopiero w drugim podejściu, gdy dotarły doń gniewne pomruki z Waszyngtonu i Brukseli. W krajowym kotle też wrzało, co pokazał marsz z 4 czerwca, który zgromadził pół miliona ludzi mówiących PiSowi: dość! I wtedy strażnicy suwerenności Polski mogli znowu zarzucić opozycji, że rządzi nią „ulica i zagranica”. Zarzucili, ale sami wystraszyli się tej „ulicy i zagranicy”, więc „ruska komisja” przestała być polską racją stanu. Teraz jest nią fetysz demokracji bezpośredniej – referendum z pytaniami o problemy, które nie istnieją. Bo nikt nie chce podnosić wieku emerytalnego, ani wyprzedawać majątku narodowego, nikt nie zamierza rozwalać zapory na granicy z Białorusią, ani zmuszać Polski do przyjmowania imigrantów.
To kwestie niebudzące sporów, a jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Fundusz referendalny stwarza okazję extra dofinansowania kampanii wyborczej. – Grzech nie skorzystać! – pomyślał ten i ów, bez refleksji, że to wbrew prawu. Bo zdaniem europosła Bartosza Arłukowicza pytanie referendalne powinno być jedno, a jego treść podpowiadają wyborcy: Czy popierasz rozliczenie rządu z wszystkich afer? Zaś szef PSL-u, Władysław Kosiniak-Kamysz dotyka sedna i stawia pytanie: Czy chcesz odsunięcia Zjednoczonej Prawicy od władzy? Różnica między proponowanymi przez ZP oraz opozycję pytaniami referendalnymi jest zasadnicza – rządowe są wytworem imaginacji tęgich głów prawicy, opozycyjne napisała ulica. Bez zagranicy.