Witajcie. Mamy połowę roku, ale trudno będzie władzy przebić aferę ustawy „Lex Tusk” i pozbierać się po spektakularnej porażce marszu 4 czerwca w stolicy. Jak do tego doszło, jak przebiegał marsz, jak go komentowano i jakie będą jego konsekwencje – o tym wszystkim w mojej najnowszej „prasówce”. Zapraszam, będzie naprawdę ciekawie.
Ponad dwadzieścia naruszeń konstytucji
O co chodzi w ustawie o komisji ds. badania rosyjskich wpływów w Polsce, zwanej potocznie „lex Tusk” tłumaczy serwis WP.pl. Ustawa została przyjęta przez Sejm 14 kwietnia. „Niemal miesiąc później, 11 maja Senat ją odrzucił, argumentując, że narusza ona ponad dwadzieścia przepisów Konstytucji RP. 26 maja Sejm odrzucił weto Senatu, a trzy dni później ustawa o wpływach rosyjskich została podpisana przez Prezydenta RP. Na początku czerwca Andrzej Duda poinformował o złożeniu nowelizacji wspomnianych przepisów”. Zdaniem twórców „lex Tusk” celem jej jest „wyjaśnianie działalności osób będących w latach 2007-2022 funkcjonariuszami publicznymi lub członkami kadry kierowniczej wyższego szczebla, które pod wpływem rosyjskim, działały na szkodę interesów Rzeczypospolitej Polskiej”. W komisji miałoby zasiadać 9 osób w randze sekretarza stanu, powoływanych lub odwoływanych przez Sejm.
Uprawnienia do gnębienia
Do czego miałaby być uprawniona komisja? M.in. „do pozbawienia osoby, wobec której wszczęto postępowanie, prawa do pełnienia funkcji publicznych – nawet w okresie 10 lat od wydania decyzji; wydania nakazu obowiązku stawienia się przed komisją przez każdą z wezwanych osób – brak stawiennictwa będzie zagrożony mandatem w wysokości 20 tys. zł, a następnie 50 tys. zł; osądzenia danej osoby, bez możliwości odwołania się od decyzji komisji; zwolnienia osoby przesłuchiwanej z tajemnicy zawodowej (z wyjątkiem tajemnicy spowiedzi); odebrania opinii „nieskazitelnego charakteru”, której wymaga się m.in. od sędziów, adwokatów, radców prawnych, kuratorów sądowych czy innych urzędników państwowych; wystosowania żądania o dostęp do niejawnych dokumentów pracy w trybie niejawnym; wyłączenia odpowiedzialności jej członków za podjęte decyzje.
Bez posłów i senatorów
Ustawę skierowano do prezydenta, który… tak, nie ma co robić dramatycznej pauzy, podpisał ją oczywiście. Taka w życiu jego rola, rock and rolla partii grać 😉 Wszystko było już przesądzone. Wtem! Rzeczpospolita podaje, co się zdarzyło, kiedy Andrzej Duda kopnął się w kostkę, albo ktoś jego kopnął, nieważne. Prezydent ogłasza, że podpisał, ale też kieruje ustawę do Trybunału Konstytucyjnego. A kilka dni później złożył w Sejmie projekt nowelizacji przepisów. Co jego zdaniem powinno zostać zmienione? „Zmiana środka odwoławczego od decyzji komisji z sądu administracyjnego na sąd powszechny; zniesienie „środków zaradczych” (czyli prawa do pełnienia funkcji publicznych) – zamiast nich prezydencka nowelizacja proponuje stwierdzenie, że dana osoba nie gwarantuje należytego wykonywania czynności służących publicznemu interesowi; zakaz zasiadania w komisji ds. badania rosyjskich wpływów w Polsce posłów oraz senatorów; zwiększenie jawności pracy komisji – z wyjątkiem spraw, które będą dotyczyły wysokiej klauzuli tajemnic państwowych.”. „Prezydent proponuje też nowe reguły organizacji samej Komisji.” – czytamy w „Rzepie”. „Nie będą mogli do niej kandydować posłowie i senatorowie. Przewodniczący ma być wybierany przez samą Komisję, a nie przez premiera. Także regulamin ustali ona sama, a nie szef rządu jak dotychczas.”. „Ustawa ma wejść w życie już z dniem następującym po dniu ogłoszenia. Jednak najpierw musi się nią zająć Sejm i Senat. Najbliższe posiedzenie Sejmu jest planowane na 13-16 czerwca. Jednak już 14 czerwca upływa termin na zgłaszanie kandydatów do Komisji i prawdopodobnie podczas tego właśnie posiedzenia zostaną oni wybrani. Prezydencki projekt noweli nie zmienia tych reguł. Przewidziano jedynie utratę członkostwa w Komisji przez posłów i senatorów, jeśli tylko zostaliby do niej wybrani.”.
Powinni bać się prawnicy, lekarze i… Tusk
Businessinsider.com.pl tłumaczy, kto i za co powinien się bać speckomisji do badania wpływów rosyjskich. „Pole rażenia lex Tusk jest ogromne. Specjalna komisja będzie mogła badać działalność nie tylko posłów, senatorów, radnych, pracowników administracji, ale też członków zarządu spółek i rad nadzorczych, dyrektorów i pracowników spółek. Na jej celowniku może się znaleźć nie tylko Donald Tusk czy Waldemar Pawlak, ale i sam Andrzej Duda. A uprawnienia komisji są potężne. (…) Ustawa została okrzyknięta lex Tusk, bo ma wyeliminować szefa Platformy Obywatelskiej ze sceny politycznej, ale lex Tusk jest groźna dla wszystkich, szczególnie sprzyjających opozycji. Ustawa jest tak skonstruowana, że powinien się jej bać każdy lekarz, adwokat, radca prawny, ale nie tylko. Wiceminister obrony narodowej chce przed nią stawiać dziennikarzy. (…) Komisja wyda decyzje, które będą groźniejsze w skutkach niż wyrok karny.”.
Zaniepokojeni: Stany, Komisja i Jarosław
Prezydent Duda oświadczył w piątek 2 czerwca, że przygotował nowelizację przepisów, która jeszcze tego samego dnia trafiła do Sejmu. TVN24 komentuje: „Ustawa jest szeroko krytykowana przez ekspertów jako niekonstytucyjna. Sprzeciwia się jej również opozycja. Duże zaniepokojenie po jej podpisaniu przez Andrzeja Dudę wyraziły też Stany Zjednoczone i Komisja Europejska.”. Prezes PiS, Jarosław Kaczyński, musiał się wzruszyć, że reporter TVN24 przyjechał za nim aż na Podkarpacie do wsi Rudna Wielka, stąd wypowiedział się dla niego pełnym zdaniem: – Prezydent jest głową państwa i ma oczywiście prawo decydować o różnych sprawach sam. Tę decyzję podjął, jak sądzę, po jakichś rozmowach ze swoimi bezpośrednimi współpracownikami – stwierdził.
Marsz bez strat
Swoje niezadowolenie z „lex Tusk” środowiska opozycyjne i inni obywatele, w tym osoby ze świata kultury, okazali w rocznicę częściowo wolnych wyborów 4 czerwca. Zdaniem służb prasowych stołecznego ratusza, w marszu ulicami Warszawy wzięło udział około pół miliona osób. Część z nich przyjechała różnymi środkami transportu z innych rejonów Polski. Nie doszło do żadnych incydentów, nikomu nic złego się nie stało.
„Zwyciężymy!”
Jak podaje serwis WP.pl: Na początku marszu głos zabrał Donald Tusk, Lech Wałęsa oraz Rafał Trzaskowski. – Wierzyłem, że przyjdzie dzień, w którym powiemy: „Panie Kaczyński, taczki stoją” – mówił były prezydent. W czasie jego wystąpienia tłum się niecierpliwił i nie pozwolił mu dokończyć przemowy. „Idziemy” – skandowali zgromadzeni. Wałęsa pospiesznie spełnił ich życzenie i rzucił: „Jak nie chcecie słuchać, to dziękuję bardzo”.
Emocjonujące było także ostatnie wystąpienie szefa PO. – Tego głosu, tej fali, nic już nie zatrzyma, olbrzym się obudził. Jestem dumny i szczęśliwy, że mogę tu, w Warszawie, w samo południe powiedzieć: zwyciężymy! – powiedział Donald Tusk do zgromadzonych.
Tymczasem Tokfm.pl cytuje Borysa Budkę, wiceszefa PO: „- Są tu tysiące ludzi z całej Polski. Ale proszę Państwa, próbują nas zakłócić, zakłócają nasz sygnał GSM, dlatego nie wszystko może być słyszalne. Ale chcę, żeby teraz wszyscy w Polsce usłyszeli Plac Zamkowy: „Zwyciężymy!” – mówił wiceprzewodniczący PO.
Jak dodał, „hasłem tego marszu jest: Polska w naszych sercach”. – Dziś każdy z nas pokazuje, że miłość do Polski, miłość do Europy potrafi jednoczyć, potrafi pokazać wielką siłę, radość a przede wszystkim wolę i chęć zwycięstwa. Zwyciężymy! Dzisiaj jest ten dzień, w którym Polska się budzi, po 8 latach mroku wstaje słoneczny dzień. Dzisiaj Warszawa a jutro cała Polska, zwyciężymy! – zapewniał.
Jarosław Bezpieczny
Choć nie był to rejon marszu, wiele działo się też na Żoliborzu, o czym Money.pl: „Tysiące osób przyjechały na marsz 4 czerwca do Warszawy. Zgromadzenie przejdzie z placu Na Rozdrożu przez plac Trzech Krzyży, rondo de Gaulle’a, Nowy Świat, Krakowskie Przedmieście i plac Zamkowy. Policja czuwa nie tylko na trasie marszu, ale także – jak informuje nasz Czytelnik – w okolicach domu Jarosława Kaczyńskiego. – Spacerując w okolicach domu Jarosława Kaczyńskiego, dawno nie widziałem tam takiego ruchu policji. Idąc w stronę placu Wilsona, mijałem siedem radiowozów, w tym pięć większych pojazdów. A to wszystko w ciągu 10 minut – relacjonuje czytelnik money.pl. – Ciekawe czego się boją, bo przecież marsz 4 czerwca kończy się na Starym Mieście – dodaje Czytelnik. Stołeczna policja informuje, że 4 czerwca jest wszędzie tam, gdzie coś się dzieje. Funkcjonariusze podkreślają, że pomagają, chronią i służą wskazówkami.
Kto się przeliczył
Prawdziwy popis dało rządowe TVP Info. Widzowie TVP Info dowiedzieli się po południu, że Donald Tusk „przeliczył się”, gdy chodzi o frekwencję na niedzielnym marszu. Prezenter mówił o rzekomo zapowiadanych wcześniej „milionach” uczestników, a przyszło raptem – według paska na ekranie – 100 tys. ludzi. Przez całe popołudnie telewizja publiczna uderza w manifestację, opozycji zarzucając nawet prorosyjskość.
Czy Donald Tusk się przeliczył? Szumnie zapowiadany marsz w Warszawie przyciągnął dużo mniej sympatyków opozycji niż się spodziewano – powiedział po godzinie 15 prezenter TVP Info. Następnie mówił o „sprzecznych szacunkach” mediów „sprzyjających Platformie”. – Pomimo zapowiadanych milionów na marszu według „Gazety Wyborczej” pojawiło się 300 tysięcy osób, z kolei portal Onet mówi jedynie o 100 tysiącach uczestników, którzy niedzielne popołudnie postanowili spędzić na marszu Donalda Tuska – mówił pracownik stacji. „Tusk się przeliczył” – mogli przeczytać na pasku widzowie TVP Info. Informacja o 100 tysiącach protestujących co prawda została zaczerpnięta z Onetu, ale dotyczyła stanu na godz. 12. Skąd wyssano „zapowiadane miliony” – do tej pory nie wiadomo. Zresztą, dobrze że w ogóle cokolwiek powiedziano, choć gros uwagi TVP Info poświęcała oczywiście wyborczym fajerwerkom PiS-u. „Ekipa TVP jechała na marsz, ale pomyliła zjazdy z autostrady i trafiła do Radomia na imprezę strażaków z minister Anną Moskwą” – podsumował Szymon Jadczak z Wirtualnej Polski.
Frekwencja to nie wszystko
Jakie były komentarze po marszu? Artur Bartczak „Rzeczpospolita”: „(…) najważniejszym celem demonstracji było, jak się zdaje, przekonanie wyborców, którym z PiS nie po drodze, że opozycja może jeszcze w Polsce wygrywać wybory. Dotychczas jej elektorat wydawał się zbyt „letni”. Owszem, partia ta ma swoich hunwejbinów w postaci środowiska KOD czy „silnych razem”, ale choć to grupy krzykliwe, to jednak wyraźnie mniejszościowe. Tym żelaznym elektoratem Platforma Obywatelska nie wygra żadnych wyborów – i Donald Tusk doskonale o tym wie.”.
Witold Jurasz „Onet”: „Frekwencja na marszu była niewątpliwie wielkim sukcesem PO. Politycy PiS i podległe im „media publiczne”, które opowiadają o klapie frekwencyjnej, w oczywisty sposób kłamią. Sukces frekwencyjny marszu nie zmienia jednak faktu, że większość sondaży nadal wskazuje na zwycięstwo PiS w wyborach. Nadinterpretacją byłoby też twierdzenie, że sukces frekwencyjny świadczy o sile PO. Niewykluczone, że uczestnicy demonstracji kierowali się bardziej sprzeciwem wobec PiS, a nie poparciem dla jednej, konkretnej partii opozycyjnej. Nie zmienia to faktu, że jeżeli frekwencja miałaby być barometrem nastrojów społecznych, to PiS może mieć (skądinąd zasłużone) kłopoty. W tle wydarzyło się jednak coś, co może oznaczać, że kłopoty czekają również liderów opozycji. Po raz pierwszy widoczny był bowiem wyraźny rozziew pomiędzy liderami opozycji (w tym wypadku PO) a jej wyborcami. Dowodzi tego jeden, bardzo znamienny i być może przełomowy moment. Oto prezydent Lech Wałęsa, który przemawiał zaraz po Donaldzie Tusku, nie mógł dokończyć przemówienia w życzliwym bądź co bądź dlań gronie. Przerwali mu – i to jest zupełnie kluczowe – nie liderzy opozycji, a wyborcy opozycji zgromadzeni w Warszawie.”.
Głosy z Zachodu
A jaka była retoryka dziennikarzy zagranicznych? Agencja Associated Press pisała o „ogromnym antyrządowym marszu”. „Obywatele przyjechali z całego kraju, by wyrazić swój sprzeciw wobec prawicowej władzy, która podważyła normy demokratyczne i wywołała obawy, że Polska podąża ścieżką Węgier i Turcji ku autokracji”.
Reuters zwrócił uwagę na to, że marsz był „sprawdzianem zdolności liberalnej opozycji do zakończenia blisko ośmiu lat rządów nacjonalistów”. „Część manifestujących mówiła, że do przyjazdu do Warszawy zmotywowała ich zaproponowana przez PiS ustawa dotycząca rosyjskich wpływów w Polsce”. Podobnie dziennik „Financial Times”, brytyjski „The Independent” czy „The Guardian”. „The Daily Telegraph” podkreślał, że była to „jedna z największych demonstracji w Polsce od upadku komunizmu”. Dzienniki amerykańskie – „The Washington Times” i „Boston Globe” – pisały o polowaniu obecnej władzy na Donalda Tuska i Lecha Wałęsę. Kanadyjski „The Globe and Mail” skomentował, że „wybory mogą być ostatnią szansą narodu na powstrzymanie erozji demokracji pod rządami Prawa i Sprawiedliwości w związku z rosnącymi obawami, że jesienne wybory mogą nie być uczciwe”, a serwis informacyjny Euronews przytoczył wypowiedzi Donalda Tusk i dodał: „na marsz przyszli ludzie domagający się wolnych i sprawiedliwych wyborów i demokratycznej Polski, a także „zróżnicowany tłum osób dotkniętych decyzjami rządzącej partii Prawo i Sprawiedliwość, w tym grup walczących o prawa kobiet i osoby LGBT.”.
A na Wiejskiej cicho sza (i ani dudu)
Końca afery nie widać. Wiadomo już, co przekazał korespondent TVN24 w Brukseli Maciej Sokołowski, że Komisja Europejska rozpocznie procedurę naruszeniową wobec „lex Tusk”. – Omówiliśmy sytuację w Polsce, a Kolegium wyraziło zgodę na wszczęcie postępowania w sprawie uchybienia zobowiązaniom państwa członkowskiego poprzez skierowanie wezwania do usunięcia uchybienia w związku z nową ustawą o Państwowej Komisji ds. badania wpływów rosyjskich – poinformował wiceszef KE Valdis Dombrovskis. KE ma teraz przesłać stronie polskiej zawiadomienie o naruszeniu prawa, a później oczekiwać wyjaśnień i żądać zmian w ustawie. Trudno powiedzieć, czy do tego dojdzie. Dzisiaj (14 czerwca) niekonstytucyjna Państwowa Komisja miała już rozpocząć pracę, jednak na antenie Polsat News Borys Budka, wiceszef PO poinformował, że nic takiego się nie dzieje, a w Sejmie nie zaplanowano żadnych działań jej dotyczących. Jednocześnie Platforma zapowiada kolejne marsze – najbliższe 16 czerwca.
MACIEJ MYGA