Jakoś nie mogę sama z sobą dojść do ładu w sprawie Wielkanocy. Nie potrafię zdobyć się na jednoznaczne stwierdzenie, że nie lubię tych świąt, czy wręcz ich nie obchodzić. Wszak nie żyję na bezludnej wyspie, kształtowały mnie pewne tradycje, w końcu mam rodzinę, z którą jest okazja się spotkać, co ochoczo czynię. Ale z drugiej strony coraz bardziej męczę się slalomami między sklepowymi regałami, a rytualne kraszenia, krojenia i pichcenia zawsze były dla mnie czymś w rodzaju kulturowego przymusu. Bo kuchnia to nie moja bajka (chyba, że chodzi o design!), poza tym ja zwyczajnie nie przepadam za wiosną.
To ostatnie wyznanie spotyka się z powszechnym zdziwieniem. Jak można nie lubić wiosny, kiedy przyroda budzi się do życia, wszystko wokół zielenieje, gdy świat po prostu robi się piękniejszy… – zewsząd słyszę te same argumenty. Ja natomiast, już zwyczajowo, uzupełniam je spostrzeżeniem, że nic tak nie obnaża niedoskonałości tego świata (i moich), jak ostre, wiosenne słońce! A jeśli chodzi o kolory, zdecydowanie wolę ich jesienną paletę. Taki mam gust i już.
Jak mawia obiegowa mądrość, o gustach się nie dyskutuje. Tymczasem jeden z przedświątecznych telefonów dość nieoczekiwanie sprowokował taką wymianę zdań. Koleżanka, dzwoniąc z życzeniami, jednocześnie poskarżyła się na zły gust rodaków, który zaobserwowała będąc niedawno na cmentarzu. Immanentne jej poczucie dobrego smaku zostało wystawione na ciężką próbę przez zalew sztucznych kwiatów i rozmaitych stroików. W założeniu, jak można się domyślać, miały one zdobić groby bliskich oraz budzić podziw i zazdrość dalszych, a okazały się orgią bezguścia.
Przynajmniej dla tej koleżanki, choć muszę przyznać, że i mnie czasem zdumiewa nagromadzenie kiczu na jeden metr kwadratowy płyty nagrobnej. Ja jednak, bardziej chyba niż estetykę, doceniam pamięć żywych o tych, którzy odeszli i dlatego niejednokrotnie doznałam swego rodzaju wzruszenia na widok światełek migocących między cmentarnymi drzewami. Dla mnie w tych ognikach zaklęta jest ludzka pamięć. I nic to, że znicze też potrafią być koszmarnie brzydkie…
Niechby nagrobne dekoracje były gustowne, ludzkie gesty przyjazne, a dusze piękne. Ot, taki zbiór pobożnych życzeń, które mogą uczynić nasz mikroświat odrobinę lepszym. I zapewne taka zbożna idea przyświecała prowadzącym w Poniedziałek Wielkanocny studio TVN24, gdy zasięgali porad fachowców, jak dobrze przeżyć te święta. – Bez rozmów o polityce! – niby daleki od sugestii głos dziennikarki brzmiał kategorycznie. Na co psycholog społeczny lekko się uśmiechnął, mówiąc, że to rozwiązanie najlepsze, lecz niewykonalne. – Jesteśmy narodem malkontentów, a tegoroczny, drogi koszyk wielkanocny aż się prosi o komentarz. I chciał, nie chciał, trudno będzie uniknąć narzekania na drożyznę.
Na trwałe w obraz świąt, co z kolei podkreślała psycholożka dziecięca, wpisał się też widok znudzonych latorośli tkwiących z dorosłymi przy świątecznym stole. Te pełnoletnie na pewno doczekały się od wuja „obowiązkowych” pytań o zamiary na przyszłość, ale niezręczne milczenie nie trwało długo, bowiem cioteczka musi przecież wiedzieć kiedy siostrzenica/bratanica (niepotrzebne skreślić) wyjdzie w końcu za mąż.
Dobrze, gdy przy stole znajdzie się ktoś, kto nie dopuści do eskalacji familijnego dochodzenia w sprawie przedłużenia rodu. Tym bardziej, że wśród świątecznych biesiadników zwykle nie brakuje zagorzałych zwolenników (nie)pokalanego poczęcia finansowanego przez NFZ, jak i lewackich bojowników o wsparcie dla in vitro. I oto mamy awanturę! No chyba, że uda się dyskusję zwekslować na odwieczny dylemat „Co było pierwsze: jajo czy kura”… Temat też trudny do rozstrzygnięcia, ale nie tak ideologiczny.