No to teraz już bez wstępu. Przechodzę od razu do relacji Mietka. Pardon… teraz już Pana Mieczysława:
– Wszystko wskazywało na to, że moi, było nie było, wspólnicy dobrze się przygotowali do interesu. Jednak mój pomysł na biznes życia był odmienny i wymagał odpowiedniego przygotowania. Tyle, że miałem drastycznie mniej czasu i musiałem go maksymalnie wykorzystać. Wiedziałem już jak tego dokonać, lecz postanowiłem poczekać z tym do ostatniej chwili. A plan był taki: Ponieważ na wszelki wypadek otrzymałem od Heńka numer jego komórki, by w razie czego złapać z nim kontakt za pomocą telefonu pożyczonego na chwilę od jakiegoś kumpla, zdecydowałem się tak właśnie zrobić. W poniedziałek, koło południa, zadzwonię i poproszę o dzień zwłoki, bo muszę niespodziewanie wyjechać na pogrzeb starego znajomego, o czym się dopiero co dowiedziałem.
Ale na razie weekend spędzam na analizie swoich planów oraz na drobnych zakupach. Tym razem normalnym trybem, żeby nie kusić losu. Sobotnie popołudnie to oczywiście spotkanie z ferajną. Okej, wesoło, ale i tak cały czas powracam myślą do biznesu. Staram się wcielić w myślach w rolę adwokata diabła i szukać słabych punktów. Póki co, takich nie widzę, ale parę szczegółów uzależniam od informacji, które wyjdą w poniedziałek.
Tego dnia wstaję już o ósmej, jadę do baru na os. Leśne na omleta, bo tam dają najlepszy w mieście, poza tym to danie zaspokaja głód na długie godziny. Ubrany w nowe dżinsy i ładną kolorową koszulkę, po dziewiątej zjawiam się w pewnym banku. Jest piętnasty, więc kolejki prawie nie ma, bo emeryci już pieniążki odebrali. Krótka ściema o oczekującym mnie dużym przypływie kasy za sprzedany dom i okazuje się, że można natychmiast otworzyć konto, oraz że ewentualne wypłaty w gotówce nie są limitowane, chociaż poważniejsze kwoty wymagają już awizowania. Zaczynają mi przy okazji tłumaczyć, że jest konieczność powiadamiania skarbówki o krążących pieniądzach by zapobiec ich praniu. Ale to mnie niespecjalnie obchodzi i tylko udaję, że słucham. Interesuje mnie natomiast zagadnienie ochrony prywatności i uzyskuję solenne zapewnienie o całkowitej skuteczności działań ze strony banku. Podejrzewam, że w moim PKO obowiązują podobne reguły, ale na wszelki wypadek idę tam, żeby się upewnić. Przy okazji potwierdza się też moje przypuszczenie, że jest możliwość składania instrukcji dotyczących automatycznego przelewu pieniędzy na inne konto, zaraz po wpłynięciu środków, i że zazwyczaj jest to kwestia kilku godzin, jeśli akurat nie trafi się weekend. Na pytanie o składane dodatkowo instrukcje, na przykład przez uprawnionego notarialnie pełnomocnika, otrzymuję pozytywną odpowiedź. Tak, jest taka możliwość, za osobną opłatą, a realizacja zawsze następuje w kolejności zgłaszania środków pozostałych po poprzedniej operacji. Wszystko to okazuje się zgodne z moimi przewidywaniami, co dodaje mi pewności siebie. A skoro tak, mój kilkuetapowy plan ma ręce i nogi.
Póki co, poniedziałek schodzi mi na dokończeniu kilku bankowych formalności w obu miejscach. W PKO, dokąd ZUS przekazuje mi emeryturkę, składam instrukcję operacji do wykonania zaraz po rychłej wpłacie, a potem finalizuję otwarcie konta w drugim banku. Oczywiście będę jego jedynym dysponentem, a poza tym będzie ono miało krótką przydatność, bo użyte zostanie tylko raz. Na szczęście na wieść o zmianie Henryk nie okazuje zawodu i bez problemu umawiamy się na następny dzień.
Wiosenny wtorek. Do umówionego spotkania zostają jeszcze trzy godziny, więc wykorzystuję je na ostatnie przygotowania. Odwiedzam dworzec kolejowy, by sprawdzić rozkład jazdy, a konkretnie terminarz odjazdów. Wynajmuję skrytkę, której będę potrzebował na dwa dni. Po namyśle wynajmuję jeszcze jedną, na wszelki wypadek, gdyby mój bagaż okazał się gabarytowo większy niż można się spodziewać. Pierwsza skrytka nie jest całkiem pusta, bo umieszczam w niej małą saszetkę z moim skarbem, bez którego byłyby nici z mojego planu. I nagle oblewa mnie zimny pot, gdy dociera do mnie, że zapomniałem o ważnej rzeczy, czyli konieczności złożenia odpowiedniej instrukcji w drugim banku. Nie tyle instrukcji, ile awizo w sprawie przygotowania gotówkowej wypłaty; za dwa dni, jak się spodziewam. Udaję się tam pośpiesznie i przeżywam niespodziewane emocje, gdy przyjmujący ode mnie awizo bankowiec przełyka ślinę i pyta, czy prawidłowo wpisałem na dokumencie kwotę wypłaty. Wysilam całe swoje, amatorskie zdolności aktorskie i spokojnie potwierdzam, jakby to było nic wielkiego. I proszę tylko o jak największe nominały, czyli pięćsetki. Wiem, bo czytałem, że niedawno je wprowadzono. Aż mnie korci zapytać, ile tego będzie tak objętościowo, ale rezygnuję żeby nie wypaść z roli doświadczonego bogacza.
Uff, zdążyłem i o dwunastej czekam przed pomnikiem na Starym Rynku. Henryk zbliża się od strony wylotu Batorego, ale widzę, że nie jest sam. Obok niego idzie kobieta w średnim wieku, długowłosa brunetka w przyciemnionych okularach. Cała na niebiesko, od butów przez dżinsową spódniczkę i taką samą rozpinaną bluzkę, z brązową torebką na pasku przez ramię. Henryk przedstawia ją jako Jolkę, która będzie mi towarzyszyć, cokolwiek to miałoby znaczyć. Czuję przez to lekki niepokój, ale nie daję po sobie niczego poznać, bo aktorska wprawka już procentuje. Obywam się bez pytań typu: na co, po co i dlaczego. Witamy się przez podanie ręki, ona uśmiecha się i mówi „cześć”. Ruszamy w tym kierunku, skąd przyszli. Jestem takiego wzrostu jak on, czyli metr osiemdziesiąt pięć, ona jakieś piętnaście centymetrów niższa. Człapię obok nich nieco przygarbiony, jakbym był leciwym staruszkiem. Wygląd mam chyba też odpowiedni; trzydniowy zarost jest dość nierówny, lecz jeszcze całkiem bez siwizny, tak samo jak i moja brązowa czupryna. Drobna gadka-szmatka, wsiadamy do jego auta, srebrnej oplicy, ja na przednim siedzeniu pasażera. Henryk instruuje mnie co do procedur na miejscu i lądujemy tam w dwadzieścia minut. Bank Spółdzielczy, kawałek drogi za miastem. Generalnie mam niewiele mówić, zdając się na ustanowionego pełnomocnika. Ciekawi mnie, czy przy okazji poznam jego prawdziwe dane.
Henryk zaraz po wejściu spotyka się z gościem w garniturze i krawacie i widać, że dobrze się znają. Mnie i kobietę sadzają w matowo szklanym boksie, przy matowo szklanym stoliku, gdzie czekają już na nas duże filiżanki z kawą, cukiernica i dzbanuszek ze śmietanką. Okej, czemu nie…
Już dawno zjedliśmy pizzę, wypiliśmy wszystko, co było w mieszkaniu, ale pan Mietek wpadł w trans i nie zanosiło się, że mu przejdzie. Zresztą mnie to też tak wciągnęło, że byłem gotów siedzieć i słuchać go do północy. Albo i do samego rana, bo uprzedził mnie, że do końca historii daleko. Zaproponował mi wyskok do Żabki naprzeciwko, skąd przyniosłem jeszcze po dwa piwka, paprykowe chipsy i sporą porcję pierogów z mięsem i… opowieść popłynęła wartkim strumieniem.
Julo Rafeld