Niech daruje mi Jan Brzechwa, że sięgnęłam po jego rym. I Krystyna Sienkiewicz, która w takt muzyki Andrzeja Korzyńskiego ów wierszyk spopularyzowała. Bo nie mogę powiedzieć, że piosenka dała utworowi Brzechwy drugie życie, gdyż to wierszyk o partackiej robocie, co czyni go wciąż aktualnym. A działanie „na niby”, „na aby-aby” i „byle jak” zapewnia mu w Polsce glejt na nieśmiertelność.
Jak każda generalizacja i ta jednak obarczona jest błędem. Uściślam więc: mówiąc o działaniu „na niby”, „na aby-aby” i „byle jak” mam na myśli funkcjonowanie struktury gęstej od instytucji, służb, organów i urzędów, które składają się na coś, co nazywamy państwem. Że w obliczu katastrofy ekologicznej na Odrze te struktury zawiodły jest faktem, z którym trudno dyskutować.
Tymczasem dyskusja trwa w najlepsze. Pytania o to kto i kiedy dowiedział się o rybach pływających brzuchami do góry oraz kogo, jeśli w ogóle kogoś, o tym poinformował krzyżują się na wszystkich poziomach. Powiedzieć, że tak powstaje informacyjny chaos, to nic nie powiedzieć. Bo ofiarami tej kakofonii padają nawet tłumacze. Są przyzwyczajeni do pracy w takich warunkach, jednak popełniają błędy, które kładą się cieniem na i tak mocno nadwerężone stosunki polsko – niemieckie. I zza zachodniej granicy słychać, że polska strona nie uprzedziła na czas jaki problem spłynie z nurtem rzeki do nadodrzańskich landów.
Chociaż zarzut opieszałości jest w tej opowieści kluczowy, nie mam zamiaru dociekać, a tym bardziej rozstrzygać kto ten grzech popełnił. Wystarczy, że zrobił to Mateusz Morawiecki na jednym oddechu informując o dymisji szefa Wód Polskich i Głównego Inspektora Ochrony Środowiska oraz o tym, że on sam dowiedział się o sprawie „trochę – 9 i więcej – 10 sierpnia”. Jeśli pan premier nie rozminął się z prawdą, mamy oto obraz państwa, w którym meldunek o zagrożeniu przedziera się do szefa rządu przez gąszcz zaniechań, niekompetencji i strachu przez całe dwa tygodnie!
Wprawdzie staram się już nie oglądać w tv „gadających głów” komentujących sprawę, to przemówiła do mnie diagnoza Agnieszki Wiśniewskiej. Dziennikarka z Krytyki Politycznej uprzytomniła mi, że taki podszyty strachem stan inercji jest charakterystyczny dla państw autorytarnych. Na różnych szczeblach państwowej machiny trwają „mierni, ale wierni”, co to nie dadzą głosu (o podjęciu decyzji nie wspominając!), nim nie poznają opinii „góry”, czyli „przekazu dnia”. I wszystko jasne, prawda?
Tę jasność umysłu zmąciła mi jednak dość kuriozalna konferencja prasowa, gdzie za pulpitem dyrygenckim stanął Zbigniew Ziobro, a rolę pierwszych skrzypiec przydzielił Jackowi Ozdobie. Wyglądało to dość osobliwie, jakby dyrygent co rusz odchodził od pulpitu i z wdzięcznością ściskał rękę wirtuoza. Jednak, gdy wiceminister środowiska dał głos, mnie wróciła jasność widzenia.
Usłyszałam, rozpisaną na dwa głosy, elegię dla Mateusza Morawieckiego, czekałam więc na marsz żałobny! A minister i prokurator Ziobro z wiceministrem Ozdobą grali w sztuce „Nie nam krytykować pana premiera, ale…” dymisja szefa GIOŚ, Michała Mistrzaka była błędem, decyzją podjętą zbyt pochopnie. Obyło się bez „miękiszona”, jednak ciosy mające pomścić „swojego człowieka” zadano. Winny został znaleziony – ciekawostka! – w strukturach podległych premierowi. I tak (w)skazany to wojewoda dolnośląski.
Że śniętymi rybami okładają się nie tylko wewnątrz Zjednoczonej Prawicy upewnił mnie z kolei wojewoda zachodniopomorski. Wyszedł do mediów w białych rękawiczkach, ale szybko je upaskudził opowiadając barwnie o zapowiadanej przez opozycję kontroli poselskiej… Szkoda, bo partyjne gry nijak nie pomagają zatrutej Odrze, zatruwają za to i tak już toksyczne powietrze, w jakim nurza się nasza klasa polityczna. Część nawet z lubością.