– Witam państwa w ramach naszej debaty o bieżących problemach społecznych. Dzisiejszy temat to protesty. Przeciwko czemu pan protestuje? – pytam pierwszą osobę napotkaną na ulicy małego osiedla mieszkaniowego.
– Ja protestuję, żeby było lepiej.
– Ale co ma być lepiej?
– No… wszystko.
– A konkretnie?
– Konkretnie też.
– Nie rozumiem… Ale widzę, że pojawia się inny przypadkowy przechodzień. – Co pani sądzi o wypowiedzi poprzednika?
– Tak dla porządku, to nie jestem jakiś przypadkowy przechodzień, tylko przypadkowa… Ja go znam! On zawsze protestuje. Przeciwko wszystkiemu. I przeciw protestowaniu też.
– A pani?
– Ja nie, ja tylko w słusznej sprawie.
– Może bliżej?
– No przecież stoję już blisko, nie? On śmierdzi wódką.
– To nie wódka… hep… tylko łyski.
– Widzę, że państwo nie mogą się porozumieć…
– A co tu rozumieć, pani redaktor! Ta kobieta zgubiła klucze od naszej pralni.
– Jakie klucze, jakie klucze!? Sam zgubił, pewnie w tym barze, co zawsze chleje!
– Przepraszam państwa, ale odbiegamy od tematu. Idzie o protesty…
– No właśnie! Ja chociaż protestuję, a ona ma wszystko w dupie.
– Co, rzeczywiście panią nic nie interesuje?
– Pani redaktorko, jakby mnie nie interesowało, to bym się nie zgłaszała do rady osiedla, nie?
– No, to jednak jakieś społeczne ciągoty pani ma.
– Oj, ciągoty to ona ma! Pani redaktor, ją to już pół osiedla zna z tych ciągot.
– Ja protestuję!
– A jednak. Proszę, niech pani wyjaśni.
– Pani redaktor, nie ma co słuchać tego debila.
– No wie pani, nie powinno się tak publicznie mówić o innej, obcej osobie…
– Jakiej obcej! Toż to mój mąż!
– Aha… To jak się państwo dogadujecie w domu?
– To proste. On dogaduje mi, a ja dogaduję jemu.
– Rozumiem, że wobec tego na publiczne protesty razem nie chodzicie?
– A czemu?
– No bo takie burzliwe kłótnie to raczej nie sprzyjają…
– Pani redaktor! Nie ma problemu, bo wieczorem, w łóżku, to on wszystko odwołuje…