Niedawno w mojej kuchni miała miejsce taka oto scena: wraz z Przyjaciółką znosiłyśmy naczynia ze stołu, a ja, chcąc schować butelkę likieru, otworzyłam jedną z wiszących szafek. Nie przewidziałam, że jej zawartość tak wzburzy moją Przyjaciółkę, która z wyraźną naganą w głosie spytała skąd u mnie tyle plastikowych woreczków? – No, przecież ze sklepów, bo niby skąd? – odpowiedziałam zdumiona jej zdumieniem, ale dalsze słowa uwięzły mi w gardle. Zupełnie, jakby bały się zeń wychynąć ze strachu, że dopadnie je gromowładne spojrzenie Przyjaciółki. Milczenie, które zapanowało w kuchni było wymowne, ale – na szczęście – chwilowe.
Scenka ta przypomniała mi się w, obchodzonym 22 kwietnia, Dniu Ziemi. Uśmiechnęłam się pod nosem na wspomnienie świętego oburzenia Przyjaciółki, które – skądinąd – nie powinno mnie dziwić, gdyż wiem jaka z niej ekolożka. Reklamówki w jej ręku nie uświadczysz, za to ma stos worków i woreczków parcianych, szmacianych, lnianych, czy jakich tam jeszcze! Uświadamiając to sobie, zadumałam się nad własną postawą wobec ochrony przyrody, zmian klimatu i całej tej ekostrawy. Ideę aprobuję, walce młodego pokolenia o zieloną przyszłość kibicuję, śmieci w kolorowych workach segreguję… Ale czy tak naprawdę w to wszystko się angażuję? Wprawdzie torby na zakupy mam tylko ekologiczne, jednak przyznaję szczerze, że plastikowe worki w sklepach biorę. Bo są pod ręką i tak jest mi wygodniej.
Podczas, gdy solennie obiecywałam sobie poprawę i wejście na wyższy level świadomości EKO usłyszałam o tąpnięciu w kopalni Zofiówka. W pierwszej chwili, lekko jeszcze zaspana, byłam pewna, że mowa jest o kopalni Pniówek, gdzie dwa dni wcześniej doszło do wybuchu metanu. Okazało się jednak, że chodzi o dwie różne górnicze tragedie, dwa odrębne zdarzenia. Tak mówią, ale co, jeśli łączy je nie tylko górniczy trud głęboko pod ziemią w tzw. metanowych kopalniach, gdzie robota jest niebezpieczna, obarczona wielkim ryzykiem i wymaga nie lada odwagi? Co, jeśli to gniew Ziemi eksplorowanej przez człowieka ponad miarę i za wszelką cenę? Nawet za cenę życia. Wszystko wskazuje bowiem na to, że kopalnie Pniówek i Zofiówka złożą Ziemi w ofierze przynajmniej kilka istnień ludzkich, kilku górników, których Ziemia uwięziła w swych czeluściach, skazując na wieczną szychtę.
To tragedia tym większa, że górnicy zapłacili życiem za wydobycie węgla, od którego odejście naukowcy rekomendowali już od dawna. Im szybciej, tym lepiej! Długo to lekceważono, ale dziś już nikt nie ma wątpliwości. Cały świat grzmi o konieczności rezygnacji z paliw kopalnych z powodu emisji gazów cieplarnianych. Są zabójcze dla klimatu, dla Ziemi, dla ludzi. W tym sensie polscy górnicy są ofiarami gniewu Ziemi.
Niestety, nie wiem, czy unikniemy podobnych tragedii, gdy człowiek wreszcie uzmysłowi sobie, że nie jest panem wszechświata. Że natury nie można bez umiaru i bezkarnie wykorzystywać dla swoich potrzeb. Że hulająca na całym globie gospodarka rabunkowa w końcu się zemści. Pewną nadzieję pokładam w rosnącej świadomości ekologicznej, również wśród rodaków. Sama nie jestem jeszcze za pan brat z ekologią, ale się staram. Dlatego wzruszyła mnie koleżanka, która znad jeziora wróciła pasowana na ekolożkę. Bo choć czas żabich wędrówek z lądu do wody, gdzie się rozmnażają i z powrotem już się kończy, to pewna samotna ropucha zawieruszyła się na ruchliwej drodze. I niechybnie by zginęła rozjechana przez jakiegoś człowieka, gdyby nie inne ludzkie ręce, które troskliwie przeniosły ją przez szosę. Tak została uratowana ropusza dusza. A i mojej zrobiło się jakoś tak lepiej.