Statystyki są nieubłagane: według sondażu CBOS, w latach 1992-2021 Polska laicyzuje się w szybkim tempie. Najboleśniej dla Kościoła wyglądają statystyki religijności młodzieży. W życiu Kościoła uczestniczy tylko 23 proc. osób w wieku 18-24 lata. A jeszcze kilkanaście lat temu było to 69 proc. młodzieży. W zastraszającym tempie rośnie też liczba niewierzących młodych ludzi – z 7 proc. na początku lat 90. do 28 proc. w 2021 roku!
Tymczasem hierarchowie polskiego Kościoła zdają się tego nie dostrzegać. Nie wiążą też tego zjawiska – przynajmniej oficjalnie – z liczbą i jakością lekcji religii, wprowadzonej do szkół z zaskoczenia (rozporządzeniem, a nie ustawą!) w 1990 roku. Na ironię zakrawa fakt, że w szkole podstawowej uczniowie mają w roku 608 godzin lekcji religii – więcej niż historii (342), geografii i biologii (po 190), fizyki (152) i przyrody – 76. Liczba godzin religii ustępuje jedynie lekcjom języka polskiego, matematyki i języka obcego. Na lekcjach fizyki np. uczniowie poznają prawa naukowe, a na religii słyszą, że Bóg rządzi się swoimi prawami, niezależnymi od prawd naukowych.
Jednak odstręczająca młodych od wiary religia w szkole to fragment większej całości budzący sprzeciw dużej części społeczeństwa wobec władzy biskupów. Tak, władzy – bowiem dziś, w czasie rządów Jarosława Kaczyńskiego, sojusz tronu i ołtarza osiągnął niespotykane rozmiary od blisko 80 lat. Niedługo po wyborczym zwycięstwie PiS bp Józef Wysocki nazwał premier Beatę Szydło i prezydenta Andrzeja Dudę „darami od Boga”. Natomiast abp Stanisław Gądecki mówił w natchnieniu: „Nastąpił ogromny przełom. Po wojnie nie było jeszcze takiego zjednoczenia państwa i Kościoła”. Zjednoczenie w ramach… autonomii i niezależności państwa od Kościoła to przedziwny chwyt retoryczny.
Niewielu ma już wątpliwości, że Kościół katolicki w Polsce od trzech dekad zawłaszcza coraz większe obszary świeckiego państwa. Dzieje się tak m.in. za sprawą konkordatu zawartego między Watykanem a Rzeczpospolitą Polską w 1993 roku. Jego zapisy – na pierwszy rzut oka – zawierają sensowne ustalenia: „Wspólnota polityczna i Kościół są, każda na własnym terenie, od siebie niezależne i autonomiczne”. Słownik języka polskiego nie pozostawia wątpliwości, że „niezależny” to niepodporządkowany komuś, decydujący o sobie. Natomiast zapis „autonomiczny” oznacza podmiot niekierujący się interesem żadnej grupy społecznej. Jednak w rzeczywistości struktury państwa polskiego są ściśle zależne od polskich hierarchów (nie tylko w sprawach edukacji), a autonomia rządów RP jest nieustannie naruszana. Bo przecież żadna partia nie zwycięży w wyborach mając przeciw sobie armię biskupów i szeregowych księży. W konkordacie mówi się np., że świeckie władze Rzeczypospolitej zachowują bezstronność w sprawach religijnych. Tyle że jeśli więc bezstronność, to tylko katolicka. Katolicyzm jest religią panującą w Polsce, ze wszystkimi tego konsekwencjami: wpływania na prawodawstwo, wymuszanie przywilejów, wciskanie antyoświeceniowych narodowo-katolickich treści, a przede wszystkim – uzyskiwanie niebywałych korzyści materialnych i finansowych.
Bogactwo Kościoła bowiem budzi oburzenie znacznej części Polaków. Choć hierarchowie biją się w piersi, że ich instytucja jest uboga, wiecznie wołają o datki i finansowanie przeróżnych inicjatyw. Finanse Kościoła oficjalnie są skromne lecz w rzeczywistości biskupi obracają, według szacunkowych danych – 17 miliardami złotych rocznie! Biskupi majątek z samych Ziem Odzyskanych to 60 tys. ha oraz 37 tys. ha o wartości 3,5 miliarda zł. W rezultacie polski Kościół jest właścicielem blisko 170 tysięcy hektarów! Więcej ma tylko Skarb Państwa. Komisja Majątkowa rozdająca od początku lat 90. ziemie dla Kościoła była jedyną instytucją w Polsce, od decyzji której… nie ma odwołania! A same unijne dopłaty do kościelnych gruntów szacuje się na 100 milionów zł rocznie.
Od lat 90. rośnie lawina wydatków na Kościół. Rok temu kwota przeznaczana na Fundusz Kościelny to ok. 140 mln zł, a w projekcie na 2022 r. jest to już ponad 192 mln zł. Ile więc łącznie płacą polscy podatnicy na Kościół? Dokładnie nikt tego nie wie, ponieważ rząd PiS nie publikuje takich danych, a tym bardziej episkopat. Na pewno wiadomo, że 30 tys. katechetów kosztuje nas 1,5 miliarda zł rocznie. Hipokryzję biskupów widać jak na dłoni, kiedy wspomni się słowa prymasa Józefa Glempa, który w 1990 roku powiedział: „Kościół nie chce ani złotówki z budżetu państwa za nauczanie religii w szkołach publicznych. My do szkół nie idziemy po pieniądze, my tam idziemy z misją.” Okazuje się, że można zjeść ciastko, a raczej wielki tort, i jednocześnie zachować ów tort. Etatowi kapłani są niemal we wszystkich instytucjach, nawet w skarbówce. Łącznie szacuje się, że rocznie utrzymanie polskiego Kościoła to około 3 miliardów zł. Najbardziej zdumiewający jest jednak wpływ episkopatu polskiego na politykę świeckiego jakoby państwa.
Anna Grzymała-Busse, profesor politologii na Uniwersytecie Stanforda, wysunęła szokującą tezę, że „Kościół katolicki w Polsce w dalszym ciągu jest Kościołem o największym wpływie politycznym w chrześcijańskim świecie. Osiągnął większość swych celów politycznych, między innymi skuteczny zakaz aborcji. 30 lat po upadku komunizmu Kościół nadal wymaga, by politycy i świeckie rządy spełniały jego żądania. W innych krajach Kościół katolicki stracił wpływy polityczne”.
Szukając przyczyn laicyzacji Polaków, szczególnie młodzieży, nie można zapominać o setkach afer seksualnych kleru, o wyjątkowej pazerności o. Tadeusza Rydzyka, którego wpływy polityczne szokują nawet wiernych. Szacuje się, że działalność toruńskiego księdza kosztowała podatników blisko ćwierć miliarda zł.
Kościół zatem chce, by wszyscy stali się jedną – katolicką – rodziną, żeby Polacy podporządkowywali się nie świeckiemu prawu lecz prawom Biblii. Dziś filmy z uczestnictwa rządu w pierwszych ławach kościołów i biskupów w pierwszych rzędach uroczystości państwowych to rzeczywistość, która nikogo nie dziwi. A zawierzanie opiece Maryi państwowych zakładów to już dziwaczna norma.
Hipokryzja biskupów szokuje tym bardziej, że kiedy abp Stanisław Gądecki został przewodniczącym Konferencji Episkopatu Polski kłamliwie zapewniał: „Kościół hierarchiczny nie jest od tego, żeby zajmował miejsce w parlamencie, w senacie, wypowiadał się w czasie kampanii wyborczej, natomiast to jest zadaniem katolików świeckich”. Tym samym hierarchowie katoliccy pracowicie podcinają gałąź, na której siedzą. Statystyki bowiem, jako się rzekło, są nieubłagane: Polska szybko laicyzuje się i póki episkopat składa się z arcykonserwatywnych biskupów, nikt tego nie zatrzyma.