Powoli odchodzi w zapomnienie. Okole, moja dzielnia. Nowe domy zajmują miejsce tych starych. Okole zmienia się, pięknieje. Jednak coś traci. Rozpadają się stare kamienice, sutereny. Wraz z nimi ulatuje pamięć o mieszkańcach, całych pokoleniach z Okola.
Pamiętacie Grunwaldzką 78 i 76? Była tam przychodnia, taka trochę inna, bo w dwóch kamienicach. Rozkład gabinetów był dokładnym odbiciem mieszkań na piętrze. Trzy wejścia od Grunwaldzkiej; jedno z klatki schodowej kamienicy nr 78 i kolejne z nr 76. Można też było wejść przez podwórze, bramą od Czarnej Drogi. Pamiętam, jak w piżamie schodziłem z piętra na badanie.
Z perspektywy czasu podwórko było urocze. Częściowo wyłożone brukiem. W oficynie mieszkało kilka rodzin romskich. Na dwóch kondygnacjach przybudówki funkcjonował warsztat samochodowy mojego dziadka Antoniego Sas. Był jednym z pierwszych na Pomorzu. Remontowano tam silniki, szlifowano wały korbowe. Wielkie szlifierki działały na parterze. Na piętro, przez dziurę w podłodze wciągano całe silniki do naprawy. Był to czas DKW, powojennych citroenów, a potem warszaw i syren.
Tuż obok warsztatu dziadka stało kilka chlewików. Kiedyś trzymano tam zwierzęta. Za mojego dzieciństwa były to już komórki na opał i mniej potrzebne sprzęty. Najciekawsze w tym szeregu było ostatnie pomieszczenie. Pralnia. Robiono tam wielkie prania pościeli, koców, odzieży. Te pierwsze gotowano w wielkich garach. Każda rodzina miała wyznaczone terminy korzystania z pralni. Wszelkie odstępstwa były niemile widziane przez sąsiadów. Zdarzało się, że w pralni oporządzano świniaka… Była więc okazja do sąsiedzkich spotkań.
Niemniej ciekawe były piwnice. Spod kamienicy nr 78 ciągnęły się wzdłuż Grunwaldzkiej do tej z nr 76. Boksy były ciasne. Szczurów setki… Zdarzała się taka chmara, że strach było tam wejść. Ściany, niegdyś bielone, opatrzone były niemieckimi napisami w gotyku. Piwnicę wykorzystywano jako schron podczas wojny. Dziwne i tajemnicze były małe drzwiczki przy pionie kanalizacyjnym. Prawdopodobnie prowadziły na drugi, niższy, zalany wodą poziom piwnicy albo do kanałów – tak opowiadał mi dziadek. Nikt nie odważył się tam zejść. Były jeszcze przynajmniej trzy takie tajemnicze, zawsze zaryglowane wejścia od strony podwórza.
Wielkie wrażenie robił strych. Olbrzymie przestrzenie, niesamowicie wysokie. Przez lata wykorzystywane jako suszarnie, a od połowy lat siedemdziesiątych sukcesywnie adaptowane na mieszkania. Wcześniej też tam były lokale mieszkalne. Na ścianach zostały resztki instalacji elektrycznej i bogato zdobione zlewozmywaki. Ściany działowe wykonano z konstrukcji, obłożonych matami trzcinowymi i obrzuconych tynkiem. Zimą wiatr gwizdał przez nieszczelności, zaś latem słońce tańczyło po ścianach, wpadając przez te same dziury.
Mieszkania były różne, nasza rodzina zajmowała w zasadzie całe piętro z dodatkowym pokojem w sąsiedniej przybudówce, od strony Czarnej Drogi. Tam mieściła się nasza łazienka z toaletą. Jako, że ten budynek był niższy od kamienicy, schodziliśmy do łazienki po schodkach. Byliśmy szczęściarzami. Reszta lokatorów musiała zadowolić się wspólną toaletą na półpiętrze. Pokoje mieliśmy takie na starą modłę, ogrzewane piecami. Część był przechodnia.
Życie w tej kamienicy dostarczało wiele wrażeń. Sąsiadowaliśmy z przejazdem kolejowym. Gdy przejeżdżał pociąg okna musiały być zamknięte, z uwagi na wlatujący do wnętrza dym z komina lokomotywy. Po likwidacji przejazdu kolejowego i zbudowaniu wiaduktu z wysokim nasypem musieliśmy zasłaniać okna, bo rzejeżdżający kilka metrów od domu pociąg osobowy miał okna dokładnie na wysokości naszych i pasażerowie mogli obserwować, co się u nas dzieje. Po drugiej stronie Grunwaldzkiej zbudowano linię tramwajową. Gdy przejeżdżał tramwaj lub pociąg wszystkie szyby drżały a szkła w szafach brzęczały. Niesamowicie… Za to w stanie wojennym mieliśmy doskonały widok na to, co się dzieje na ulicy; na kolumny wojska, czołgi, transporty.
Kamienica przy Grunwaldzkiej 76 została już wyburzona. Pod nr 78 nikt już nie mieszka. Wszystkie okna i wejścia zamurowane. Smutek snuje się po podwórzu. O warsztacie dziadka przypominają tylko świetliki w dachu. Coś się skończyło.
Tekst i zdjęcia: MACIEJ SAS
Tak wiele wspomnień, 25 lat mojego życia.
Najpierw Grunwaldzka 34, później Staroszkolna.
Trudno nie pamiętać Koziego Rynku, gdzie z babcią po kartofle chodziłam, Mleczarni na rogu, Księgarni, w sumie komu ona przeszkadzała, oczywiście parku, który teraz może i piękniejszy, ale to już nie ten klimat… A jak zamknę oczy, to słyszę ciuch, ciuch, ciuch i widzę zanikający obraz w tv, tak że wagony mogłam liczyć, hahaha. Tyle że to było moje dzieciństwo i młodość i każde wspomnienie z tego czasu jest ważne a nowe pokolenia Okola tworzy teraz swoje wspomnienia i życie trwa i tworzy się nowe, tak samo ważne dla młodych jak dla nas kiedyś.
katboi
Naprawdę piękny i barwny opis tego miejsca 🙂 Mieszkam niedaleko, w bloku przy Czarnej Drodze, bliżej Kanału. Wielka szkoda, że te obiekty tak niszczeją. W sumie dziwne, że nikt jeszcze nie wykupił tego terenu pod nową inwestycję. To się już dzieje w innych częściach Grunwladzkiej od kilkunastu lat.
Niedaleko mnie też jest kamienica, której okna są na wysokości okien pociągów jadących po nasypie. Z tym że ta kamienica została niedawno wyremontowana i ponownie zamieszkana. Zdaje się, że są tam mieszkania na wynajem. Myślę że zwłaszcza dziś, już niewiele osób zgodziłoby się tak mieszkać. Chętni się jednak znaleźli i dobrze, a budynek już nie straszy swoim wyglądem.